I. Pod tą nazwą rozumiemy współudział wszystkich obywateli państwa w ustanowieniu władzy, czy to prawodawczej, czy wykonawczej, czy sądowej, albo też współudział w mniej lub więcej bezpośrednim wykonywaniu jednej z władz rzeczonych lub wszystkich trzech razem. Zwykłą formą rzeczonego współudziału bywa wotowanie, czyli głosowanie. Aczkolwiek nazywa się ono głosowaniem powszechnym, bywa jednak zawsze ograniczone nie tylko już dobrowolnym lub niedobrowolnym wstrzymaniem się od głosu pewnej ilości obywateli, lecz nadto ich nieudolnością, pochodzącą czy to z przyczyny ich płci lub wieku, czy też z przyczyny ich stanowiska lub osobistej niegodności.
II. Ponieważ głosowanie powszechne weszło w
nowożytne zwyczaje polityczne wskutek osławionej zasady równości politycznej,
przeto uchodzi ono za rzecz niemiłą, a nawet całkowicie nienawistną dla
Kościoła, z czego znów nieprzyjaciele tegoż Kościoła po raz nie wiem już który
wnioskują o niezgodności nauki katolickiej z zasadami nowożytnego prawa
społecznego. Tego rodzaju przekonanie jest nieuzasadnione.
Teologowie katoliccy nigdy nie uczyli, iżby się nie zgadzało z rozumem i
sprawiedliwością, aby wszyscy obywatele kraju w pewnym wieku i w pewnych przez
prawo określonych warunkach posiadali pewne prawa, i sami przez się lub przez
swych przedstawicieli brali udział w mniej lub więcej rozległem wykonywaniu
władzy doczesnej. Jakkolwiek rzeczeni teologowie zaznaczali pewne tego
współudziału niedogodności, ważne zwłaszcza u narodu licznego, o formie rządu
republikańskiej lub demokratycznej, to jednak teoretycznie zawsze uznawali
prawowitość tego współudziału w rządzie. Łaskawość tę swoją dla głosowania
powszechnego posunęli oni nawet tak daleko, że uznali jego ważność i
skuteczność dla pierwotnego utworzenia się państw, pierwotnego zaprowadzenia
rządów, a w pewnych okolicznościach dla prawidłowego przekazywania władzy;
prawda, że nie przyjmowali teorii albo raczej utopii Jakuba Rousseau o
kontrakcie społecznym, ale nie odrzucali wcale, nawet w najważniejszych okolicznościach,
zastosowania głosowania powszechnego. I z drugiej znów strony, czyż sam Kościół
nie miał go w użyciu od początku przy wyborze pierwszych diakonów, to znaczy w
rzeczach najzupełniej świętych? Czyż go następnie w ciągu długich wieków nie
uwzględniał przy ważniejszym jeszcze wyborze biskupów, a nawet samego biskupa
Rzymskiego, czyli Papieża? Czyż nie zatwierdził i nie uświęcił formalnie
głosowania powszechnego jako sposobu rządzenia w wielu zgromadzeniach i stowarzyszeniach
religijnych? Czyż orzeczenia soborów kościelnych w przedmiocie karności i wiary
nie nabierają znaczenia z większości głosów biskupich? Wszystko, czego w tym
razie żąda Kościół, jest to, aby głosowanie powszechne, jeśli ma być
prawowitym narzędziem politycznym, nie zastępowało przepisów wiecznej
sprawiedliwości, aby nie stawało w sprzeczności z wiarą objawioną, aby nie
naruszało prawa boskiego lub kościelnego, aby się nie czuło zdolne do czynienia
wszystkiego i do burzenia wszystkiego. Władza, jaką to głosowanie udziela, z
dalszych krain przybywa, aniżeli z urny wyborczej, i z wyższych sfer płynie,
aniżeli wola wyborców.
III. Przeciw
postawionej wyżej zasadzie zarzucają zwykle:
1) znane słowo
pap. Piusa IX, zowiącego głosowanie powszechne kłamstwem powszechnym;
2) potępienie
tegoż głosowania powszechnego przez sławny Syllabus tegoż papieża;
3) powszechnie
znaną niechęć Kościoła rzymskiego dla kierunku rządowego, opartego na zasadzie
równości.
IV. Na
pierwszy z powyższych zarzutów odpowiadam, że Pius IX miał na myśli głosowanie
powszechne nie takie, jakieby być mogło i powinno, lecz takie, jakie się
odbywało przed jego oczyma ze wszystkimi namiętnościami, przeszkodami i
ułatwieniami, że nie powiem szachrajstwami i oszustwami ostatniego gatunku.
Skądinąd znów, o właściwej nauce Kościoła nie należy sądzić z jakiejś mowy lub
dorywczej odpowiedzi, wygłoszonej przez papieża na tym lub owym posłuchaniu.
Na drugi zarzut
odpowiadam, że zdanie zapisane i potępione w Syllabusie pod n. 60 nie
tylko nie mówi, że głosowanie powszechne jest rzeczą dobrą i chwalebną, lecz
że „władza jest tylko ogółem liczb i sił materialnych,” - zdanie jawnie błędne
i wyłącznie tylko przez materialistów podtrzymywane. Władza, nawet gdy jest
przekazana, udzielona lub nadana przez głosowanie powszechne, jest oczywiście
czymś więcej, aniżeli to głosowanie; jest ona wynikiem władzy bożej. Władza,
nawet gdy jest ustanowiona przez fakt zewnętrznego i materialnego głosowania,
jest oczywiście czymś więcej, aniżeli ten fakt materialny: ani prawo nie jest
siłą, ani siła nie idzie przed prawem.
Na trzeci zarzut
odpowiadam, że Kościół bynajmniej nie jest wrogiem mądrej i roztropnej równości
społecznej; że więcej niż ktokolwiek pracował on nad umożliwieniem i
uskutecznieniem tej równości w świecie; że zatem nie ma Kościół żadnej
niechęci przeciw zasadzie głosowania powszechnego, lecz pragnie tylko widzieć
je prawowitym w jego pochodzeniu, prawidłowym w jego wykonaniu, sumiennym w
rezultatach, jakie osiągnąć pragnie. Nigdy też Kościół nie przyzna głosowaniu
powszechnemu mocy narzucania społeczeństwu praw niesprawiedliwych i zwyczajów
bezbożnych, ale nie przeszkadza mu swobodnie wydawać prawa w zakresie
wszystkich przedmiotów, w których nie są zahaczone sprawiedliwość i religia.
J. Didiot, hasło:
GŁOSOWANIE POWSZECHNE, w: Słownik Apologetyczny Wiary Katolickiej podług D-ra
Jana Jaugey'a, opracowany i wydany staraniem x. Wł. Szcześniaka, Mag. Teol. i
grona współpracowników, T. I. Warszawa 1894, s. 738-739.