Liczba π i Vaticanum II
Historia poniżej przedstawiona, choć brzmi może
absurdalnie, niemniej jednak zdarzyła się naprawdę. Pewnego razu podjęto próbę
urzędowego ustalenia wartości liczby π. Jak każdy uczeń wie, π jest
pewną ustaloną stałą – można powiedzieć "stałą przyrody" –
określającą stosunek długości obwodu koła do jego średnicy. Przybliżona wartość
π, podana z dokładnością do siedmiu miejsc dziesiętnych, wynosi 3,1415927.
Mówimy o wartości "przybliżonej", gdyż nie można podać dokładnej
wartości tej liczby. Z tej przyczyny, dla celów obliczeniowych trzeba używać
jakiegoś przybliżenia π, np. 22/7 lub 3,14 albo 3,1416 itd. Dlatego
przybliżony obwód danego koła o możemy wyliczyć mnożąc π przez jego
średnicę d – przyjmując (na przykład) 3,1416 za wartość π – według
wzoru o = π d.
W 1897 roku kongresman T. I. Record z
hrabstwa Posey, w stanie Indiana, złożył w legislaturze tego wielkiego i
suwerennego Stanu słynny projekt ustawy Nr 246. Projekt ten przewidywał, że
urzędowo ustali się, iż wartość π wynosi 4, względnie 3,2 lub będzie to
jakaś inna przyjemna, wygodniejsza w użyciu liczba. Chociaż przyjęcie, że
π = 4 mogło uczynić niektóre obliczenia arytmetyczne łatwiejszymi, to
wyniki wszystkich matematycznych obliczeń, w których występuje liczba π,
byłyby nieprawdziwe, choć "z prawnego punktu widzenia" byłyby
poprawne. Niezrażony swoimi rozważaniami, Mr. Record twierdził w projekcie, że
"ponieważ będąca w obecnym użyciu reguła nie sprawdza się... w związku z
tym powinna zostać odrzucona jako całkowicie nieodpowiednia i myląca w praktycznych
zastosowaniach" (!). Chociaż projekt – z jakiegoś tajemniczego powodu –
przedstawiono początkowo do rozpatrzenia przez Komisję d/s Ziem Bagiennych, to
ostatecznie trafił on do Komisji Edukacji. Komisja, po przeanalizowaniu
projektu odesłała go z powrotem do Izby Reprezentantów z aprobującą
rekomendacją. I rzeczywiście, Izba Reprezentantów Stanu Indiana w głosowaniu
przyjęła jednomyślnie Projekt Nr 246 (67 głosów "za"). Następnie
projekt został przesłany do Senatu i chociaż pierwsze czytanie przeszedł bardzo
dobrze, to jednak w drugim czytaniu Senat go odrzucił. W ten sposób
storpedowano ostatecznie tę innowację mającą być punktem zwrotnym w historii i
w zamierzeniu przynieść ulgę obywatelom Indiany, uwalniając ich od tej dawno
ustalonej reguły, która "się nie sprawdza" i jest "całkowicie
nieodpowiednia".
Do przypomnienia tej historii skłoniły
mnie moje ostatnie refleksje na temat osiągnięć Vaticanum II. Jednakże
tam gdzie projekt kongresmana poniósł klęskę, tam Vaticanum II odniosło
sukces, choć w obu przypadkach w gruncie rzeczy usiłowano dokonać tego samego.
Kilku wywrotowych delegatów soborowych wprowadziło całkiem nową wartość, a cały
sobór za nią zagłosował i zatwierdził ją. Następnie wszyscy zaczęli udawać, że
chodzi tu o tę samą wartość co dotychczas i nadal określali ją taką samą, jak
dotychczas, starą nazwą, a mianowicie "Kościołem katolickim". Faktem
jest natomiast, że ta całkiem nowa wartość, ten ich nowy ekumeniczny kościół, w
żaden sposób nie jest tym samym, co prawdziwy katolicki Kościół, dokładnie tak
samo, jak π nie jest równe 4.
Czy to ten sam Kościół?
Francuzi mają paradoksalne przysłowie:
"Im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje tym samym".
Oczywiście, w większości życiowych sytuacji nie jest to prawdą. Popiół z cygara
wypełniający popielniczkę nie jest cygarem. A kościół, który zamieniono w
gruzowisko albo przerobiono na jadalnię, nie jest już dalej kościołem. Niech
nikt już się dłużej nie łudzi. Ta ekumeniczna organizacja z jej kłamliwymi,
propagandowymi organami całego świata, eufemistycznie określanymi jako
"prasa diecezjalna" lub "prasa katolicka" albo
"Watykańskie Wytyczne" dla tego i owego; ten nowy kościół z jego
kardynałami i biskupami oddanymi sprawom "międzywyznaniowym" i z jego
wiarołomnymi duchownymi uważającymi się za nic więcej jak
"przewodniczących zgromadzenia" albo "sługi słowa" wraz z
jego tchórzliwym i wykiwanym "Ludem Bożym" ograbionym ze swego
pierworództwa – wszystko to po prostu nie jest prawdziwym katolickim Kościołem.
Nie, ten ekumeniczny koszmar uwikłany w chaosie jest szatańską Arką Zguby. Tak
jak Papież św. Leon I słusznie określił pewien fałszywy "ekumeniczny
sobór" Zbójeckim Soborem (Latrocinium), tak samo to, z czym się
teraz stykamy, jest ni mniej, ni więcej jak tylko Zbójeckim Kościołem.
Ileż to "zmian" mógłby
ewentualnie doznać katolicki Kościół i nadal pozostać Kościołem? Całkowicie
jawne są dla wszystkich oszalałe wysiłki nowych zbójców dążących do zniszczenia
wszelkiej łączności i związków z przeszłością, do doszczętnego wymazania z pamięci
wszystkich pozostałości starożytnego, prawdziwego, tradycyjnego Kościoła. Czy
można myśleć, że nowy Zbójecki Kościół to Kościół katolicki, skoro tak
rozmyślnie i skrupulatnie próbuje wymazać wszystko, co katolickie z pamięci?
Absurd nad absurdami! Jakie są charakterystyczne znamiona Zbójeckiego Kościoła?
Możemy wyliczyć następujące cechy: porzucił on większość istotnych praw, zasad
dyscypliny oraz praktyk prawdziwego Kościoła; posiada nowe "Pisma
Święte", które są sfałszowanymi przeróbkami Pisma Świętego; lekceważy
prawdziwą katolicką Tradycję; gardzi czcigodnymi zwyczajami katolickiego
Kościoła; jego nowe "modlitwy" to modyfikacje starych katolickich
modlitw, przykrojone do herezji nowego Zbójeckiego Kościoła; lekceważy i
zniechęca do wielu pobożnych praktyk i modlitw, do których prawdziwy katolicki
Kościół zawsze zachęcał; posiada liturgię, sakramentalne obrzędy i "Nową
Mszę" pozbawione wszystkiego, co jest prawdziwe, dobre i piękne w
liturgii, obrzędach i Świętej Ofierze katolickiego Kościoła; nie przepada zbytnio
za Świętymi, co okazuje, wypierając się niektórych, "degradując"
innych i licząc na to, że wielu pozostałych zostanie wkrótce zapomnianych.
Idźmy dalej. Zbójecki Kościół ma
przewrotne doktryny, innowacje, które są sprzeczne z prawdziwym, katolickim nauczaniem;
jego "Lud Boży" nasiąka tymi naukami podczas słuchania kazań i
czytania "katolickiej" literatury; nowe "katechizmy" dla
dzieci są wypełnione takimi samymi zdradliwymi doktrynami, sugestiami i
teoriami, które zawierają truciznę i mają zapewnić, że w dojrzałym wieku z tych
dzieci wyrosną dobrzy, buntowniczy "zbójcy"; nowa moralność ze swymi
"uaktualnionymi" poglądami na "grzech" jest zaprzeczeniem
kodeksu moralności katolickiego Kościoła; i wreszcie, utrzymuje się, iż sama
struktura nowego kościoła nie jest monarchiczna, jak w przypadku katolickiego
Kościoła, lecz raczej "kolegialna" i demokratyczna.
Skoro zatem nauczanie i doktryny, prawa i
zasady dyscypliny, kodeks moralny, praktyki, modlitwy, liturgia, sama Msza i –
tak, nawet struktura – jeśli wszystko jest inne, pod jakim zatem względem –
odpowiedzcie proszę – ten nowy kościół może być tym tożsamym z Kościołem
katolickim?
Możecie twierdzić, że w rzeczywistości nie
zmieniło się nic zasadniczego, że "istota" Kościoła nadal pozostaje
niezmieniona. Możecie dowodzić, że żadna z nauk wiary czy moralności tak
naprawdę nie różni się od tego, czym były wcześniej. Lecz są to z waszej strony
wyłącznie pobożne życzenia, ponieważ nauczanie podawane do wierzenia i
moralność proponowana do praktycznego zastosowania nie są już takie
same. Przyjęte jest, że Kościół może bez utraty Swej tożsamości zmienić prawa,
zasady dyscypliny i praktyki (niektóre z nich), ponieważ ma On władzę i prawo
zmieniać jedynie ludzkie ustanowienia. (Oczywiście, Kościół w Swej długiej historii
nigdy nie zmieniał ich swawolnie i na skalę masową, gdyż byłoby to
szaleństwem!). Jednakże to nie z takim problemem mamy do czynienia; chodzi o
to, że zmiany wykraczają poza dopuszczalną reformę prawa, dyscypliny, itd.; to
"wierzenia" i moralne standardy Zbójeckiego Kościoła są nowe i
odmienne.
Dla wykazania prawdziwości tego ostatniego
stwierdzenia wystarczy przedstawić choćby jeden przykład. Ponieważ jeżeli
chociaż jedna zasadnicza nauka – tzn.
dotycząca wiary objawionej albo sprawy związanej z wiarą i koniecznej
dla jej obrony – którą głosił katolicki Kościół zostałaby odrzucona, to
odrzucający ją nie mogliby w żaden sposób utrzymywać, że reprezentują prawdziwy
Kościół. Twierdzenie to znajduje potwierdzenie w następujących źródłach:
(1) "Jeżelibyśmy
nie mieli się zgodzić choćby na jedną jedyną z prawd tych, to znaczyłoby tyle,
jak gdyby wszystkie owe prawdy były przez nas odrzucone" (Papież Leon
XIII, Encyklika Sapientiae Christianae).
(2) "Siła i
natura wiary katolickiej ma tę właściwość, że jej nic ani dodać ani ująć nie
można: albo się ją całą wyznaje, albo się ją w całości odrzuca. «Ta jest wiara
katolicka, której, jeżeli kto wiernie i mocno nie wyznaje, zbawionym być nie
może» (Symbol św. Atanazego). Nie ma zatem potrzeby czynienia dodatków do
zaznaczenia wyznania wiary katolickiej; każdemu niech wystarczy wyznanie: «Imię
moje chrześcijanin, nazwisko katolik»; niech tylko stara się być naprawdę tym,
kim się być mianuje" (Papież Benedykt XV, Encyklika Ad Beatissimi).
(3) "Powinnością
tych, co słuchali Jezusa, było nie tylko przyjęcie w całości Jego nauki, lecz
uznanie umysłem poszczególnych rzeczy, które On przekazał – jeśli chcieli
osiągnąć zbawienie, jest bowiem niedorzecznością, aby nie okazywać Bogu wiary
nawet w jednej rzeczy... A zatem nie godziło się wyłączyć ani jednego
przykazania z nauki Apostołów, jak i odrzucić czegokolwiek z nauki samego
Chrystusa" (Papież Leon XIII, Encyklika Satis Cognitum).
(4) "A ponieważ
prawda Prawdzie nie może się sprzeciwiać, [przeto] wszelkie zdanie sprzeczne z
prawdą objawionej wiary określamy jako zupełnie fałszywe" (V Sobór
Laterański, Bulla Apostolici regiminis).
Nowa nauka o "ekumenizmie"
Oto tutaj mamy przykład zmiany doktryny.
W "Dekrecie o ekumenizmie" Vaticanum II czytamy, co następuje:
"Do osiągnięcia tego wielce są pomocne zebrania, z udziałem obu stron, dla
omówienia głównie kwestii teologicznych, gdzie by każdy występował jako RÓWNY
WŚRÓD RÓWNYCH..." (podkreślenie dodane). To nauczanie Vaticanum II
odnosi się do tak zwanego "dialogu ekumenicznego" między katolikami i
niekatolikami. Zawarte są tu następujące trzy punkty: (1) spotkania, zebrania
itd. między katolikami a niekatolikami powinny się odbywać;
(2) na tych spotkaniach katolicy nie tylko mogą, lecz powinni traktować
niekatolików równoprawnie; (3) mówi się i to bardzo wyraźnie, że takie
"równoprawne traktowanie" ma obowiązywać podczas dyskusji teologicznych.
Przede wszystkim, co się tyczy punktu (1),
to czy takie spotkania w ogóle powinny się odbywać? Odnośnie do podobnych
starań podejmowanych w przeszłości, Papież Pius XI nauczał w następujący
sposób: "W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty... i zapraszają
na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich, bez różnicy... Katolicy nie mogą
żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one zasadzają się na
błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i
chwalebne... Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz
odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i krok po kroku
popadają w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii, przez Boga
nam objawionej, odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek podobne idee i usiłowania
popiera" (encyklika Mortalium Animos; podkreślenie dodane). Nie
tylko wyżej cytowany ustęp z "Dekretu o ekumenizmie", ale sam dekret
od początku do końca i w całości rzeczywiście całkiem wyraźnie zasadza
się na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i
chwalebne. Dla zobrazowania tego można cytować liczne ustępy dekretu.
Na przykład: "Ponadto wśród elementów czy dóbr, dzięki którym razem
wziętym sam Kościół się buduje i ożywia, niektóre i to liczne i znamienite mogą
istnieć poza widocznym obrębem Kościoła katolickiego"...; liturgicznym
obrzędom niekatolików "trzeba przyznać zdolność otwierania wstępu do
społeczności zbawienia"; "Duch Chrystusa nie wzbrania się przecież
posługiwać nimi (oddzielonymi kościołami i wspólnotami) jako środkami
zbawienia..." (!); ...podają się za "prawdziwe spadkobierczynie
Jezusa Chrystusa" itd., itd. Jeżeli oddzielone kościoły posiadają
rzekomo bardzo wiele znamienitych elementów i dóbr itd.; jeżeli rzekomo
są zdolne otwierać wstęp do społeczności zbawienia; jeżeli nawet są
"środkami zbawienia" (rzekomo); wtedy trzeba przyznać, że są
one przynajmniej "mniej lub więcej dobre i chwalebne". Takie
mniemanie – a taki jest duch ożywiający od początku do końca "Dekret o
ekumenizmie" – jest według słów Piusa XI "błędne", "wypacza
prawdziwe pojęcie wiary" i "jest równoznaczne odstępstwu od religii
przez Boga objawionej".
Jeśli chodzi o punkty (2) i (3), czyli
teologiczne dyskusje na równych prawach, to nauczanie Vaticanum II jest wewnętrznie
błędne. Pozwolenie na jakiekolwiek "równoprawne" traktowanie
Kościoła Chrystusowego i Jego nauki oraz błędu, herezji i niedowiarstwa jest
zbrodnią przeciw prawdzie, jest przeciwne rozumowi i stanowi zdradę Chrystusa.
Papież Leon XIII stwierdza, że "sprzeciwia się bowiem rozumowi, aby złe
czy dobre takie samo miało prawo" (encyklika Libertas Praestantissimum).
Ponadto doktryna prezentowana w "Dekrecie o ekumenizmie" jest
naturalistyczna i masońska, jako że ten sam Papież Leon naucza: "[masoni i
naturaliści uważają że:] istnieją różne wyznania religijne, lecz nie ma żadnej
racji, ażeby któremuś z nich dawać pierwszeństwo przed innymi; wszystkie mają
zajmować takie samo miejsce"; i jeszcze: "[masoni] propagują wielki
błąd współczesny... że pomiędzy poszczególnymi wyznaniami nie ma żadnej
różnicy. Takie zaś postępowanie prowadzi do upadku wszystkich religii, a
szczególnie religii katolickiej, która sama jedna wśród wszystkich będąc
prawdziwą, bez największej ujmy dla siebie z innymi zrównaną być nie może"
(encyklika Humanum Genus).
Czy jest tu mowa o równoprawności?
Nie trzeba dodawać, że niekatolicy nie
mają nic przeciwko "równoprawności", ponieważ "oświadczają, że
chcą wprawdzie rokować z Kościołem Rzymskim, lecz z zastrzeżeniem równości
wzajemnych praw, tzn. jako równouprawnieni. Gdyby jednak mogli prowadzić
rokowania, to bez wątpienia dążyliby do takiego porozumienia, które
umożliwiłoby im trwanie przy tych zapatrywaniach, z powodu których błąkają się
jeszcze ciągle poza jedyną owczarnią Chrystusa" (Mortalium Animos).
Kontynuując, Papież Pius XI wyjaśnia następnie zasadniczą naturę
nauczania wyłożonego w Mortalium Animos: "W tych warunkach
oczywiście ani Stolica Apostolska nie może uczestniczyć w ich zjazdach, ani też
nie wolno wiernym zabierać głosu lub wspomagać podobne poczynania. Gdyby to
uczynili, przywiązaliby wagę do fałszywej religii chrześcijańskiej, różniącej
się całkowicie od jedynego Kościoła Chrystusowego. Czyż możemy pozwolić na to –
a byłoby to rzeczą niesłuszną i niesprawiedliwą, – by prawda, a mianowicie
prawda przez Boga objawiona, stała się przedmiotem układów? CHODZI TU O OCHRONĘ
OBJAWIONEJ PRAWDY" (podkreślenie dodane). To nowe nauczanie Vaticanum
II jest dlatego dokładnym odwróceniem podstawowego nauczania
Kościoła katolickiego odnoszącego się do wiary objawionej, ponieważ nauki Leona
XIII i Piusa XI powtarzające to, co Kościół zawsze głosił, są absolutnie konieczne
dla obrony wiary. Zbójecki Kościół nie jest Kościołem katolickim.
Oni nie tylko wywracają doktrynę, ale
czyniąc to, używają słowo w słowo dokładnie tej samej frazeologii, którą
Kościół potępił. Porównajcie ich słowa o "równoprawności" z następującym
nauczaniem Leona XIII: "W istocie, (...) Kościół uważa za niedozwolone
stawianie różnych wyznań na równi z prawdziwą religią..." (encyklika Immortale Dei).
Nowa moralność "ekumenizmu"
Biorąc za przykład "Dekret o
ekumenizmie" rozważmy następnie, jak nowy Ekumeniczny Kościół wywrócił moralne
nauczanie prawdziwego Kościoła katolickiego. Według Kodeksu Prawa Kanonicznego
(kan. 1258) wszelka "czynna" forma uczestnictwa w obrzędach z
niekatolikami jest całkowicie i zwyczajnie zakazana pod karą grzechu śmiertelnego.
Takie uczestnictwo we wspólnych nabożeństwach religijnych – nazywane jest communicatio in sacris. Każdego księdza uczono i wbijano mu
do głowy w seminarium, że communicatio in sacris jest absolutnie
zakazane – żadnych "jeśli, i, albo" – pod karą grzechu śmiertelnego;
i wszyscy katolicy byli świadomi lub oczywiście powinni byli być świadomi
tego nauczania. By zrozumieć w pełni i jasno naukę o communicatio in sacris
konieczne jest uchwycenie różnicy między aktywnym i biernym
udziałem w niekatolickich obrzędach.
Wyłącznie fizyczna obecność albo
bierny udział jest (wg Kodeksu Prawa Kanonicznego 1258 par. 2) tylko
tolerowany i to pod warunkiem, że: (1) istnieje ważna przyczyna fizycznej
obecności na niekatolickim obrzędzie; (2) w przypadku wątpliwości, czy taka
przyczyna istnieje, biskup musi udzielić aprobaty; i (3) uczestnictwo w
niekatolickim obrzędzie nie wywoła zagrożenia, iż katolik stanie się przyczyną
zgorszenia albo że jego własna wiara zostanie wystawiona na szwank. Mając na
uwadze wyżej wymienione warunki, jasnym jest, iż zamiarem Kościoła jest
zniechęcenie nawet do biernego uczestnictwa. Ponadto, co się tyczy biernego
udziału, to aby spełnić wymagane przezeń warunki, dana osoba nie może włączyć
się jakimkolwiek pozytywnym aktem kultu i musi powstrzymać się od wszelkiego
pozytywnego działania. Oczywiste jest, że nawet "bierny" udział
równie dobrze może stanowić zagrożenie dla niektórych katolików. W Prawie
Kanonicznym autorstwa Bouscaren'a i Ellis'a (jeden z najlepszych
dostępnych komentarzy do Prawa Kanonicznego) czytamy na s. 704: "Możliwe
jest, że nawet wyłącznie biernemu udziałowi może towarzyszyć wewnętrzna
intencja akceptacji, przyzwolenia lub wspierania niekatolickiego kultu;
jeśliby to było prawdą, byłby to formalny współudział w grzesznym akcie,
zakazany przez prawo naturalne" (podkreślenie dodane).
Jeśli katolik poza fizyczną obecnością wziąłby
udział w kulcie przez jakikolwiek pozytywny akt wspólnie z niekatolikami,
taki czyn byłby aktywnym uczestnictwem. Takie jest znaczenie communicatio
in sacris. Communicatio in sacris jest śmiertelnie
grzeszne, ponieważ jest to "formalne uczestnictwo w złym czynie
zabronionym przez prawo naturalne". Weźmy pod uwagę tak obecnie
rozpowszechnioną tzw. aktywność "międzywyznaniową", odwiedzanie
protestanckich kościołów i żydowskich synagog, wymienianie się duchownymi itd.
Utrzymywanie, że takie praktyki podpadają pod "bierną współpracę",
byłoby jawnym kłamstwem. W najmniejszej mierze nie ma "poważnej
przyczyny", by się one odbywały, w najmniejszym stopniu nie można uważać,
że nie występuje tam "żadna groźba zgorszenia albo wystawienia wiary na
szwank". Doprawdy, jedynym z trzech warunków wymaganych przez prawo
kanoniczne, który jest dosłownie wypełniany, jest ten, że często biskupi zezwalają
na to wszystko!
A oto przykład. W piśmie "Parish News
Report" parafii św. Alojzego w Palo Alto, w Kalifornii (styczeń 1971)
czytamy: "Msza dla uczczenia Oktawy
Jedności Kościoła (24 stycznia) będzie
miała akcent ekumeniczny. Zostali na nią zaproszeni nasi sąsiedzi z drugiej
strony ulicy, z Wesley Methodist Church, a ich pasterz, czcigodny Bob Schlager
weźmie udział w uroczystości wygłaszając krótką przemowę pod koniec Mszy. Nasza
wspólnota parafialna została zaproszona do przyłączenia się do
nabożeństwa metodystów Wesley w następną niedzielę, 31 stycznia, o godzinie
11.00. Krótkie przemówienie do zgromadzenia podczas nabożeństwa wygłosi ksiądz
McGuiness". Czy to wygląda na "bierny udział"?
"Przyłączenie się do nabożeństwa metodystów z Wesley o godzinie
11.00"? Czy "przemówienie" katolickiego księdza do
protestanckiego zgromadzenia "podczas nabożeństwa" jest tylko
"bierną" czynnością? Takie przykłady jak ten, pochodzący z moich
okolic, mnożą się wszędzie każdego tygodnia. Wszystkie te
"ekumeniczne" i "międzywyznaniowe" praktyki są aktywnym
uczestnictwem, podpadają pod communicatio in sacris i są śmiertelnie
grzeszne, będąc formalną współpracą w złym akcie zabronionym przez prawo
naturalne.
Wszystko to jest nie tylko dozwalane, ale
również popierane przez Vaticanum II. W "Dekrecie o
ekumenizmie" czytamy: "Nie można wszakże uznać współudziału w
świętych czynnościach (communicatio in sacris) [communicatio in sacris –
dokładnie takie sformułowanie jest użyte w łacińskim tekście tego dekretu] za
środek, który bez zastrzeżeń należałoby stosować dla przywrócenia jedności
chrześcijan. Współudział ten szczególnie zawisł od dwóch zasad: od konieczności
zaznaczania jedności Kościoła i od uczestnictwa w środkach łaski". Gdzie
indziej w tym samym dekrecie, odnosząc się do wspólnot prawosławnych
schizmatyków, Vaticanum II namawia: "pewien współudział w
czynnościach świętych (communicatio in sacris), w odpowiednich okolicznościach
i za zgodą kościelnej władzy [tzn. Zbójeckiego Kościoła], jest nie tylko
możliwy, ale i wskazany".
Jak można "świadczyć o jedności
Kościoła" – tzn. jedności katolickiego Kościoła – modląc się na
niekatolickim nabożeństwie? Jak można "mieć udział w środkach łaski"
uczestnicząc w zgromadzeniu, które odrzuca wszystkie zwyczajne kanały łaski
dane nam przez Chrystusa? Jak może katolik "współuczestniczyć w środkach
łaski" dopuszczając się czynu zabronionego przez prawo naturalne, tj.
formalnego udziału w złym czynie? Jak w końcu można "mieć udział w
środkach łaski", popełniając grzech śmiertelny? "Ludzie... mają ścisły
obowiązek", mówi Papież Leon XIII - "w ten sposób Boga czcić, w jaki sam
Bóg nauczył, iż chce być czczony" (Immortale Dei).
Tak to wygląda. Nie próbujcie nam wmawiać, że nic zasadniczego się nie
zmieniło, że w Zbójeckim Kościele tkwi "istota" Kościoła katolickiego. Niech nikt nie mówi, że reguły moralności, definicja,
czym jest grzech, a czym nie jest, nie zostały zmienione. Nowe doktryny
przedłożone do wierzenia i nowy "kodeks moralności" stoją w otwartym
konflikcie z nauką i moralnością prawdziwego katolickiego Kościoła. Nowy
ekumeniczny kościół ma się tak do prawdziwego katolickiego Kościoła, jak 4 do
liczby π.
Trochę Elementarnej Logiki
Fundamentalną przesłanką, którą musimy
przyjąć, jest to, że Kościoła katolickiego absolutnie nie można posądzać o to,
by kiedykolwiek mógł sam sobie zaprzeczyć w jakimkolwiek punkcie nauki wiary
lub moralności, ani też w żadnej nauce odnoszącej się do wiary lub moralności,
która jest konieczna dla ich ochrony. Bezspornym faktem jest to, że
"Dekret o ekumenizmie" – będący tylko jednym z wielu możliwych do
przytoczenia przykładów – zadaje kłam, wywraca zupełnie nauczanie Kościoła
katolickiego. Toteż wniosek, jaki musi być z tego wyciągnięty, jest taki,
że Vaticanum II i ten cały nowy ekumeniczny kościół przez nie odkryty w
żaden sposób nie stanowią części, ani nie są też tożsame z prawdziwym Kościołem
katolickim. Pomimo tego, z jakichś przyczyn oczekuje się od nas, byśmy przyjęli
za niezbity fakt, iż Duch Święty przebywał tam, czuwając nad dyskusjami i
decyzjami Vaticanum II. Ten sam Duch Święty, który zawsze oświecał,
uświęcał i kierował Swoim Kościołem? Ten sam Duch Święty, który prowadził Swych
papieży – np. Leona XIII, Piusa XI itd. – by nauczali i głosili coś dokładnie
przeciwnego do tego, co Vaticanum II naucza i głosi? Odpowiedzcie nam,
czy może Duch Święty rozmyślił się i zmienił zdanie?
Bóg dopuścił Vaticanum II, to
wszystko! Zapewnienia, że Duch Święty kierował jego decyzjami, byłyby tak samo
bluźniercze, jak zaręczanie, że kierował On i zainspirował protestancką rewoltę.
Jedyne Źródło Prawdy nie może tworzyć ani inspirować oszustwa, zamętu i ani w
najmniejszej mierze nie może asystować przy obmyślaniu faktycznego programu
zniszczenia Swego Świętego Kościoła! Takie są owoce Vaticanum II.
Wielu oddanych i prawdziwych katolików ma
dylemat z Vaticanum II. Dla nich jest to coś na kształt brzydkiego
kaczątka albo niepoprawnego, niegrzecznego dziecka. Przy całej swej uczciwości
i pomimo wszystkich usilnych intelektualnych wysiłków nie są w stanie pogodzić
jego nauczania z prawdziwymi naukami, które znali zawsze; a jednak, ponieważ
szczerze sądzą, że "jakoś" albo "w pewien sposób" Vaticanum
II było dziełem Ducha Świętego, to próbują przyjąć jego nauczanie albo w
najgorszym wypadku ignorują je, lecz nie wyobrażają sobie, by mogli je odrzucić
zupełnie. Nie mogą pojąć,, w jaki sposób Vaticanum II można pogodzić z
ortodoksyjnym katolicyzmem; stanowi to dla nich "tajemnicę", ale
przyjmują teorię, że jednak jest to możliwe.
Sobór w Bazylei (1431-1449) długo był
uważany za coś w rodzaju zagadki (zob.,
na przykład, Catholic Encyclopedia, v. 2, s. 334). Kwestia, czy powinien
być traktowany jako powszechny, czyli ekumeniczny, "była często przedmiotem
gorących dyskusji" (Cath. Encyc., loc. cit.). Niektórzy
uważają cały sobór – od początku do końca – za prawdziwy. Inni utrzymują, że
był to rzeczywisty sobór ekumeniczny aż do czasu, gdy Papież Eugeniusz IV ogłosił
bullę przenoszącą go do Ferrary (18 września 1437). Jeszcze inni odrzucają go
zupełnie i twierdzą, że w żadnym sensie nie był on, ani też żadna jego część,
prawdziwym soborem ekumenicznym. Wśród tych ostatnich możemy znaleźć św.
Roberta Bellarmina. Całkowicie odrzucił on Sobór w Bazylei z powodu (m.in.)
"późniejszego buntowniczego nastawienia" Ojców Soboru w stosunku do
papieskich dekretów próbujących Sobór zakończyć. Z powodu tego późniejszego
buntu (widzialnego owocu postawy Ojców Soboru) św. Robert zastosował zasadę
działania z mocą wsteczną i status Bazylei jako prawdziwego soboru powszechnego
uznał za nieważny i pozbawiony znaczenia. To nie jest opinia
"teologa-amatora"; przypomnijmy, że św. Roberta Bellarmina Kościół
obdarzył rzadkim honorem, tytułując go "Doktorem Kościoła".
Jak wcześniej wspomniano, jest wielu
prawdziwych i oddanych katolików, którzy szukają wyjścia – uczciwego i
ortodoksyjnego rozwiązania, harmonizującego z nauczaniem Kościoła – jednak
mimo, że starają się, jak tylko mogą, to nie potrafią znaleźć żadnych tak
zwanych "legalnych podstaw" do odrzucenia Vaticanum II.
Dlatego też próbują "żyć z" doktryną Vaticanum II, z każdym
dniem popadając w coraz większą dezorientację, niemalże schizofrenię. A w
rzeczywistości żaden problem nie powinien tu się pojawić. Idąc śladem św.
Roberta Bellarmina i stosując podobne zasady, powinno się odrzucić Vaticanum
II z jasnego i prostego powodu, iż zbłądził. Jest to całkowicie zgodne z
nauczaniem Kościoła. Albo zbłądziło Vaticanum II, albo przed rokiem 1962
błądził katolicki Kościół. Rebelia Vaticanum II nie była jedynie
"późniejsza", "wtórna", gdyż ten bunt prowokatorów i założycieli
Zbójeckiego Kościoła istniał już od dnia otwarcia soboru. Jednakże w całej
owczarni – od najwyższych do najniższych warstw, stopni – pojawiło się mnóstwo
tego późniejszego, wtórnego
buntu, co stanowi dowody poszlakowe.
Znamy naukę płynącą z ust samego Chrystusa, że dobre drzewo nie może rodzić
złych owoców, ani drzewo złe nie może rodzić dobrych owoców. Vaticanum II
można poznać po jego owocach.
Zaplanowana rewolta
Jak się okazuje, Zbójecki Kościół posiada
starannie przygotowany plan albo czyni przemyślane starania, by osiągnąć
następujące cele: (1) Wprowadzić dokładnie te same praktyki, które już w
przeszłości zostały wyraźnie potępione lub odrzucone przez Kościół. (2)
Wytłumaczyć innowacje przy pomocy identycznych zwodniczych argumentów i
pretekstów, które już w przeszłości zostały przez Kościół obalone, a które On
zdemaskował i odrzucił jako zuchwałe, fałszywe, wywrotowe itd. (3) Zmienić
dokładnie te rzeczy, które zawsze uważano za absolutnie niezmienne (np. Kanon
Mszy – słowo "kanon" pochodzi od greckiego słowa oznaczającego
sztywny pręt albo regułę, a więc coś stałego i niezmiennego). (4) Nauczać
identycznie tych samych błędnych i trujących doktryn, które Kościół
wielokrotnie potępiał jako faktyczne herezje lub poglądy graniczące z herezją
bądź sprzyjające heretykom itd.
Ten zaplanowany bunt trafnie ilustruje
wykorzystanie w "Dekrecie o ekumenizmie" sformułowania "równoprawne
warunki", które co do joty jest szyderstwem z nauczania Papieża
Leona XIII, uznającego za bezprawne sytuowanie niekatolickich sekt "na tym
samym poziomie" z prawdziwym
Kościołem katolickim. Wyjaśniając, czym
jest praktyka rygorystycznie zakazana pod karą grzechu śmiertelnego, Kodeks
Prawa Kanonicznego używa frazy communicatio in sacris. A communicatio
in sacris jest dokładnie tym sformułowaniem, którego Vaticanum II
używa do opisania praktyk religijnych odprawianych wspólnie z niekatolikami, do
których jeszcze dodatkowo "zachęca". Podobnie, słowa "za
wszystkich" Katechizm rzymski wyraźnie wyróżnia jako zakazany
substytut słów "za wielu" w formie konsekracji Krwi Chrystusa. Tak,
Zbójecki Kościół czyni swym celem naruszenie nie tylko ducha prawa, lecz w
rzeczywistości samej jego litery, kiedykolwiek i gdziekolwiek jest to tylko
możliwe! Poniższa ilustracja tej skłonności jest szczególnie uderzająca.
"The
Southern Cross" (oficjalne czasopismo "sponsorowane przez
południowoafrykańską katolicką hierarchię" – cytując referencje, na które
się powołuje) zamieszcza w numerze z 9 lipca 1969 artykuł z zajmującym całą
szerokość strony nagłówkiem: Anglikańscy wyspiarze mogą uczestniczyć
w katolickiej Eucharystii. W artykule czytamy: "Na Fidżi i
Wyspach Gilberta anglikanom udzielono pozwolenia na przyjmowanie komunii w
katolickich kościołach, zgodnie z Dyrektorium Ekumenicznym z 1967 roku wydanym
przez watykańską Radę Popierania Jedności Chrześcijan. Może się to odbyć pod
następującymi warunkami: niekatolicy muszą w pełni dobrowolnie prosić o
udzielenie komunii, wyznać wiarę w Eucharystię zgodną z nauką rzymskiego
Kościoła, a ich własny pastor musi być niedostępny przez dłuższy okres
czasu". Zwróćmy baczną uwagę na to, że spośród trzech zalecanych warunków,
jedynym teologicznym (wciśniętym między dwa warunki mające być
"zasłoną dymną") jest ten, że "wyzna wiarę w Eucharystię...".
Nic nie jest powiedziane o przyjęciu przez anglikanów całej katolickiej Wiary.
Nie wspomina się nic o wymaganiu, że przed przyjęciem "Komunii"
anglikanie powinni być w stanie łaski. Nic, ani jednego słowa o konieczności
właściwego stanu duszy przyjmującego, spowiedzi sakramentalnej itd. (bo
jakżeby Zbójecki Kościół miał prosić anglikanów, żeby poszli do spowiedzi!).
Sądzę, że jeśli ktoś szukałby łatwego i
szybkiego sposobu narażenia się na ekskomunikę ipso facto w Kościele
katolickim, to nie osiągnąłby tego celu łatwiej, niż zrobił to
"Kościół" na Fidżi i Wyspach Gilberta. Wszyscy członkowie jego
hierarchii, duchowieństwo i świeccy, którzy świadomie i ochoczo popierają lub
zgadzają się z wyżej wspomnianym orzeczeniem dotyczącym anglikanów, tak naprawdę
są ekskomunikowani. Święty Sobór Trydencki na 13 sesji nałożył
następujące uroczyste potępienie:
"Kanon 11.
Jeśli ktoś twierdzi, że sama wiara jest dostatecznym przygotowaniem do
przyjęcia sakramentu Najświętszej Eucharystii: niech będzie wyklęty.
I aby tak wielkiego
Sakramentu nie przyjmować niegodnie – a więc ku śmierci i potępieniu – ten sam
święty Sobór postanawia i oświadcza, że ci, którzy świadomi są ciężkiego
grzechu, jakkolwiek sądziliby, że za niego żałują, o ile mogą mieć spowiednika,
powinni najpierw odbyć sakramentalną spowiedź. Jeśliby zaś ktoś odważył się
inaczej uczyć, głosić albo uparcie twierdzić, lub też bronić w publicznej
dyskusji, tym samym – niech będzie wyklęty" (podkreślenie dodane).
Gdzie znajdziemy mocniejsze albo jeszcze
bardziej jednoznaczne określenia niż to, zawarte w tej uroczystej klątwie? Nie
stawia się tu żadnych pytań; nie rozstrzyga się, czy ktoś prosi "dobrowolnie"
o Świętą Eucharystię, czy też nie; a tym bardziej nikogo nie obchodzi fakt, że
błądzący zwolennicy jakiegoś heretyckiego pastora "nie będą mieli do niego
dostępu przez długi okres czasu". Wprost przeciwnie, z pełną powagą nieomylnego
soboru powszechnego kanon oświadcza, że jeśliby nawet ktoś odważył się
bronić tezy, że sama wiara jest wystarczającym przygotowaniem do przyjęcia
Świętej Eucharystii – wtedy taka osoba jest ipso facto, z miejsca,
ekskomunikowana z Mistycznego Ciała Chrystusa. Czy mógłby ktoś jeszcze poddać w
wątpliwość powyższe twierdzenie, że obecnie "Kościół" na Fidżi i
Wyspach Gilberta – praktycznie in toto – jest ekskomunikowany? Jeżeli
tak, to dobrze, ale – jedno należy zapamiętać – jest to równoznaczne ze
stąpaniem po niepewnym gruncie. Ponieważ jeżeli pewna argumentacja w jakiś
sposób doprowadzi ostatecznie kogoś do obrony stanowiska, że "sama wiara
jest wystarczająca....", to sam popada pod karę tej samej ekskomuniki.
Powrót do "pierwotnych praktyk"
Hans Küng w swojej książce "The
Council in Action" nawołuje do konieczności "powrotu do najstarszych
tradycji Kościoła" w reformowaniu liturgii i mówi o modelowaniu nowej
"zreformowanej" liturgii według wytycznych "najwcześniejszego
rzymskiego rytu". Te komunały o powrocie do "pierwotnych
obrządków" i "pierwotnych zwyczajów" oraz przywróceniu
Kościołowi jego "dawnej czystości" itd. są oczywiście całkiem
użyteczne dla Zbójeckiego Kościoła, toteż powtarzane są one nieustannie na wzór
papuzi. Te konkretnie frazesy mają dla innowatorów szczególne zalety. Po
pierwsze, siłą rzeczy "pierwotne zwyczaje" spowija pewnego rodzaju
mrok. Oznacza to, że tylko "bardzo uczeni" oraz ci "z
wewnątrz" wiedzą o nich wszystko. Przeciętny człowiek nie może w żaden
sposób sprawdzić, czy takie "pierwotne zwyczaje" są autentyczne czy
sfabrykowane. Ponadto ten sposób argumentacji z pewnością brzmi wiarygodnie,
czyż nie? Niewątpliwie powinien przynajmniej zaspokoić potrzeby tradycjonalisty
– te określenia "dawny, pierwotny" – czy nie jest tak?
Ta sztuczka służy jako środek nasenny.
Prostaczki z aprobatą sennie potakują, gdy tymczasem gangsterzy sprawnie
zajmują się zniekształcaniem i kaleczeniem liturgii. A w rzeczywistości jedyna
pierwotna rzecz w całej tej sprawie wiąże się z faktem stosowania tego
właśnie pretekstu przez heretyków! W XVI wieku Cranmer i jego współwyznawcy
użyli tego samego pretekstu, aby sprzedać prostemu ludowi ideę nowego
"Kościoła Anglii". Nie trzeba dodawać, że Kościół już dawno temu
obalił i zdemaskował ten fortel. Papież Leon XIII odnosząc się do XVI-wiecznych
zwolenników Cranmera, powiedział: "Znając bardzo dobrze ścisły związek
istniejący między wiarą a liturgią, między lex credendi et lex supplicandi,
pod pretekstem przywrócenia ich do pierwotnej formy na wiele sposobów
zniekształcili obrzędy liturgiczne z zamiarem dopasowania ich do błędów
nowatorów" (bulla Apostolicae Curae).
Podobnie Synod w Pistoi (XVIII-wieczny
sobór jansenistów i ich sympatyków, którego dekrety zostały potępione przez
Piusa VI) wielokrotnie korzystał z takich wyrażeń, jak: "przylgnięcie do
starożytnych reguł", "w zgodzie ze starodawnymi obyczajami",
"wbrew praktyce apostolskiej byłoby" robić tak, a tak,
"szczęśliwe dni wczesnego Kościoła" itd. Jest niemal aksjomatem, że
zawsze, kiedy zorganizowani wywrotowcy planują zbliżyć swe podłe ręce do Świętej
Liturgii, to można się po nich spodziewać, że od razu wyciągną ten stary
komunał o "pierwotnych obrządkach i zwyczajach" i wypolerują go aż do
całej jego dawnej czystości.
Nie tylko Papież Leon XIII zdemaskował ten
oklepany frazes (w Apostolicae Curae, jak wyżej przypomniano), lecz
również w bliższych nam czasach Papież Pius XII w encyklice Mediator Dei
potępił liturgiczny archeologizm, tj. "manię przywracania starożytności w
liturgii". Dodał też, że "...nie jest rzeczą ani mądrą, ani godną
pochwały wracać we wszystkim i za wszelką cenę do starożytności".
Komunały Zbójeckiego Kościoła często
chodzą parami, a jeden dokładnie zaprzecza drugiemu. Tak więc frazes o
"pierwotnych praktykach" ma swój odpowiednik (swoje zaprzeczenie) w
innym – bełkoczącym o "aktualizacji", "modernizacji",
"dostosowaniu Kościoła do świata współczesnego", "nadawaniu
kształtów" itd. Jakże można nieustannie "uaktualniać" i
"dostosowywać Kościół do świata współczesnego", a jednocześnie
powracać do pierwotnych praktyk? Ale już wystarczy! Po kłamcach nie należy
spodziewać się konsekwentnych wypowiedzi.
We "Wprowadzeniu Ogólnym"
towarzyszącym "Nowemu Porządkowi Mszy", Zbójecki Kościół
wyszczególnia, że teraz w Niedzielę Wielkanocną i Wielki Piątek będzie używał
czerwonych szat (zob. #308b). Tak słynny obecnie "Komentarz do Nowego
porządku" napisany przez grupę uczonych rzymskich teologów określa to jako
"niebywałą innowację, która może być tylko zgubna psychologicznie...
(Wielki Piątek) staje się w ten sposób podobny do wspomnienia jakiegoś
męczennika, zamiast być dniem opłakiwania przez Kościół śmierci swojego
Założyciela". Podczas gdy czerń była zawsze zwyczajowym kolorem kojarzonym
z żałobą i dlatego czarne szaty były zawsze używane w Wielki Piątek, to
czerwień w zwyczajowej praktyce Kościoła oznacza radość. Czerwieni używa się w
niedzielę Zielonych Świąt i w święta męczenników. Jako że męczeństwo jest
uważane za największe błogosławieństwo udzielone przez Boga, to niebiańskie
narodziny tych, którzy odbierają palmę męczeństwa, są specjalną okazją do
radości. Czerwień nigdy nie jest łączona z żałobą, postem i pokutą. Tak więc
rozpoczynając okres radości, świętowania i weselenia się – tj. w dniach
bezpośrednio następujących po Bożym Narodzeniu – Kościół obchodzi święta
następujących męczenników: św. Szczepana (26 XII), Świętych Młodzianków (28
XII), św. Tomasza Becketa (29 XII). Rozpatrując związek między liturgicznym
zastosowaniem czerwieni i duchem radości, decyzja Zbójeckiego Kościoła o użyciu
czerwonych szat w Wielki Piątek wydaje się rzeczywiście odwoływać do pewnej
"pierwotnej praktyki". Zdeprawowani heretycy, całkowicie zepsuci
albigensi mieli zwyczaj urządzania w Wielki Piątek bankietów.
"Prostota obrzędów"
"Obrzędy niech się odznaczają szlachetną
prostotą, niech będą krótkie i jasne bez niepotrzebnych powtórzeń,
dostosowane do pojętności wiernych, aby na ogół nie potrzebowały wielu
wyjaśnień" (Konstytucja o Liturgii świętej – Vaticanum II).
"W tym celu obrzędy należy uprościć, zachowując wiernie ich istotę,
należy opuścić to, co z biegiem czasu stało się powtórzeniem lub dodatkiem bez
większej korzyści. Natomiast pewne elementy, zatracone w ciągu wieków, należy
przywrócić stosownie do pierwotnej tradycji Ojców Kościoła, o ile to
będzie pożyteczne lub konieczne" (Vaticanum II, ibid.).
"Aby posługa liturgiczna mogła wyrazić szlachetną prostotę w
harmonii z umysłowością naszych czasów..." (Instrukcja o liturgii,
wydana przez Świętą Kongregację Obrzędów, 16 października 1964).
Brak oryginalności u Zbójeckiego Kościoła
jest niezwykły! Ten apel o "prostotę" jest dokładnie tym samym starym
podstępem zastosowanym przez jansenistów w Pistoi, kiedy to usiłowali uwolnić
się od łaciny w liturgii i wszystko "przerobić na języki narodowe".
Jedna z tez Synodu w Pistoi żądała "przywrócenia (liturgii) do większej prostoty
obrzędów, poprzez wyrażanie jej w języku narodowym oraz wypowiadanie na
głos". W konstytucji Auctorem Fidei (28 sierpnia 1794) Papież Pius
VI potępił to właśnie zdanie jako "zuchwałe, przykre dla pobożnych
uszu, obraźliwe dla Kościoła, sprzyjające oskarżeniom heretyków miotanym
przeciw niemu" (sec. 6). Odnośnie do tej konkretnej tezy jansenistów, Auctorem
Fidei mówi: "Jak gdyby obecny porządek liturgii, otrzymanej i
przyjętej przez Kościół miał w jakiejś części wypływać z zapomnienia zasad,
które powinny go regulować..." (sec. 6)! Należałoby się zwrócić do Vaticanum
II w podobny sposób: "Jak gdyby święta liturgia, otrzymana i przyjęta
przez Kościół miała być niejasna i obciążona niepotrzebnymi powtórzeniami; jak
gdyby była nie dostosowana do pojętności wiernych; jak gdyby zawierała elementy
nie mające większych zalet – Anathema sit!".
"Twierdzenie (Synodu w Pistoi)"
– mówi Pius VI w Auctorem Fidei – "broniące tezy, iż «byłoby to
przeciwne praktyce apostolskiej i zamysłom Bożym, chyba, że przedstawiono by
wiernym łatwiejsze sposoby zjednoczenia ich głosu z głosem całego Kościoła»;
jeśli rozumieć je jako oznaczające wprowadzenie języka narodowego do
liturgicznych modlitw, to jest ono potępione jako fałszywe, zuchwałe,
naruszające porządek przepisany do czczenia tajemnic, mogące łatwo przynieść
wiele złego" (sec. 24).
Bez wątpienia czytelnik zaczyna już teraz
rozumieć, co miałem na myśli, gdy mówiłem wcześniej, że nowy Zbójecki Kościół
ma skłonność, przemyślany plan: (1) wprowadzania dokładnie tych samych
wywrotowych praktyk już wcześniej potępionych i (2) proponowania dokładnie tych
samych banałów, argumentów i fałszywych pretekstów dla innowacji, które Święty
Kościół już zdemaskował jako zwykłe sztuczki i sposoby, jakie heretycy zwykli
byli stosować.
To nawoływanie do tzw.
"prostoty" pozostaje w sprzeczności z praktykami Zbójeckiego
Kościoła. Kapłan (tzn. "pastor" albo "przewodniczący")
potrzebuje teraz z pół tuzina książek, wkładek, lekcjonarzy, broszurek itd. do
odprawiania swojego nabożeństwa. Podczas gdy kiedyś był – od niepamiętnych
czasów – jeden Kanon Mszy, teraz są cztery tzw. "modlitwy
eucharystyczne". Ostatnie watykańskie "Wskazówki dla odnowy
liturgicznej" szczycą się z "34 formularzy mszalnych". Msza
składała się kiedyś generalnie z dwóch części, a mianowicie, z Mszy
Katechumenów i Mszy Wiernych; nowa liturgia jest podzielona na coś określanego
jako "cztery części". Są teraz trzy rodzaje mszy: (1) ze
zgromadzeniem, (2) koncelebrowane i (3) bez zgromadzenia. (Są też inne rodzaje:
z gitarami i bębenkami, z tańcami zakonnic itd.). Trzymając się zarządzenia Vaticanum
II [odnośnie prostoty obrzędów] – "aby na ogół nie potrzebowały wielu
wyjaśnień" – "Ogólne Wprowadzenie" dotyczące używania nowego
mszału to 58-stronicowa książka! Wszystko jest – jak widać – niezwykle proste.
Patrick Henry Omlor
(Interdum, nr 6, 6 marca 1971)
Z języka
angielskiego tłumaczył Mirosław Salawa
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
O autorze
Patrick Henry Omlor urodził się 13 czerwca 1931 roku w Amarillo, w stanie
Texas w katolickiej rodzinie. Jego rodzicami byli: Joseph Peter Omlor i Helen
Anastasia Omlor (z domu Kochan). Po ukończeniu szkoły podstawowej St. Mary's
Academy w Amarillo, wstąpił do Price Memorial College – szkoły średniej w
Amarillo prowadzonej przez Brothers of the Christian Schools (F.S.C.). W wieku
lat trzynastu, w połowie pierwszego roku nauki, został przyjęty do F.S.C.
Preparatory Novitiate w Glencoe, w stanie Missouri. Pięć lat później rozpoczął
studia na F.S.C. Scholasticate at St. Mary's College w Winona, w Minnesocie,
gdzie z wyróżnieniem uzyskał stopień Bachelor of Science z matematyki. Podczas
studiów został zapoznany z Summą Teologiczną św. Tomasza z Akwinu i pouczony,
jak ją studiować i cenić jej niezrównane znaczenie i wartość.
Przez ponad osiem lat P. H. Omlor korzystał z dobrodziejstw zdrowego
kierownictwa duchowego oraz doskonałej religijnej i świeckiej edukacji
zapewnianej przez Christian Brothers, dobrodziejstw, za które zawsze będzie
wdzięczny. Wszakże uświadomił sobie, że stan zakonny nie jest jego prawdziwym
powołaniem i w 1953 roku opuścił F.S.C. Congregation. Przez kolejnych
jedenaście lat uczył matematyki w kilku katolickich instytucjach w Luizjanie i
Kalifornii oraz franciszkańskim Sisters' College of St. Joseph on the Rio
Grande w Albuquerque, w Nowym Meksyku (który niestety został później
przemianowany na University of Albuquerque). W 1956 roku, będąc wykładowcą na College
of St. Joseph, poślubił Mary Victoria Adelo.
Kontynuując karierę
wykładowcy, P. H. Omlor został następnie pracownikiem naukowym na Stanford
Research Institute w Menlo Park, stan Kalifornia, gdzie pracował do końca 1972
roku. Na początku 1973 roku wraz z żoną, trójką synów i siedmioma córkami
przybył do Perth w Zachodniej Australii. Aż do przejścia na emeryturę w 1993
roku zajmował stanowisko Operations Research Practitioner w mieszczącym się w
Pittsburgu oddziale Western Australian Division amerykańskiej firmy Aluminium
Company of America.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
––––––––––––––––––––––
Przypisy:
(1) Por. Patrick H. Omlor, 1) Zbójecki
Kościół. Część II. 2) Zbójecki Kościół. Część III. (Przyp. red. Ultra
montes).
Za: ultramontes.pl