W ostatnich dziesięcioleciach, od Pawła VI do Franciszka, poprzez Jana Pawła I, Jana Pawła II i Benedykta XVI, próby udowodnienia, że Stolica nie jest pusta, zwielokrotniły się, wprost proporcjonalnie do utraty wiary i miłości do papiestwa.Gdyby ci ludzie mieli rację, zwyciężyłyby bramy piekielne, podważając obietnice Chrystusa i potwierdzając zwodniczych „papieży” w sprawach wiary i moralności. Greccy schizmatycy, protestanci i moderniści znaleźli towarzyszy w swojej niechęci do najświętszej instytucji na ziemi. Błędy te, które zawsze wkradały się do tradycjonalizmu, gdy składał się on z tradycjonalistów, u Benedykta XVI urosły do nieproporcjonalnych rozmiarów. Wraz z nadejściem Ratzingera bitwę doktrynalną i liturgiczną pomylono z akceptacją kaplicy trydenckiej (wewnątrz i poza obozem lefebvre'owskim) w ramach modernistycznego „kościoła”. B. XVI sprawił, że nowe pokolenie „tradycjonalistów” (?) zaakceptowało Sobór i nową mszę, czyli to, co tradycjonaliści pierwszej godziny zawsze kwestionowali, pomiędzy światłami i cieniami, w zamian za „majestatyczne ołtarze” (zamiennie ze stołem do ping-ponga).
Upadek „tradycjonalizmu”, najpierw una cum Ratzinger, a potem una cum Bergoglio, stał się nieubłagany, ponieważ w ostatnich latach punktami odniesienia stała się cała seria konwertytów, prawdziwych lub domniemanych, którzy chcą uczyć tych, którzy przez dziesięciolecia próbowali zachować wiarę, co należy przemyśleć i zrobić.
Oczywiście w tej krótkiej notatce nie biorę pod uwagę zjawisk nowszych, posługujących się terminologią po części tradycjonalistyczną, które jednak przez sam fakt przyjęcia CVII i nowego rytu nie mają nic wspólnego z tą grupą osób konsekrowanych (ważnie wyświęconych ) i świeckich, którzy od drugiej połowy lat 60. XX wieku powstali przeciwko spadkobiercom modernizmu potępionym przez św. Piusa X.