Modernistyczny Neokościół zapowiedział że dokona "beatyfikacji"
Stefana Wyszyńskiego. Pseudopapież Bergoglio upoważnił watykańską
"Kongregację do Spraw Kanonizacyjnych" do ogłoszenia dekretu o "cudzie"
za wstawiennictwem "Czcigodnego Sługi Bożego" kard. Stefana
Wyszyńskiego. Oznacza to, że "proces beatyfikacyjny" zakończył się i
wkrótce poznamy datę i miejsce uroczystej "beatyfikacji" – poinformowało
Biuro Prasowe Archidiecezji Warszawskiej.
Bergoglio przyjął wczoraj na audiencji "prefekta" "Kongregacji Spraw
Kanonizacyjnych", "kard." Angelo Becciu i upoważnił tę dykasterię do
opublikowania ośmiu dekretów. Jeden z nich dotyczy "cudu" za przyczyną
kard. Stefana Wyszyńskiego – poinformowało na oficjalnych
stronach watykańskie biuro prasowe. Wkrótce, być może w ciągu
najbliższych tygodni, możemy spodziewać się kolejnego komunikatu
"Stolicy Apostolskiej": zostanie w nim podana data "beatyfikacji" oraz
jej miejsce. Dowiemy się także, kto w imieniu "papieża" dokona
promulgacji (ogłoszenia) dekretu o "beatyfikacji". Przypomnijmy, że
"kard." Kazimierz Nycz wyraził nadzieję, że "beatyfikacja" odbędzie się w
Warszawie. Proces rozpoczął się w 1989 r. a zakończył w 2019 r.
Kim był kard. Stefan Wyszyński? Był na pewno ostatnim jak dotąd Prymasem
Polski. To nie ulega wątpliwości. Został mianowany na ten urząd w 1948
r. przez Papieża Piusa XII i objął go ważnie i legalnie, nie był przed
przyjęciem tego urzędu jawnym heretykiem. Był także biskupem Kościoła
katolickiego (miał ważną, katolicką sakrę biskupią) oraz Kardynałem
Świętego Kościoła Rzymskiego (mianowany także przez Piusa XII, w 1953
r.). Jednak okoliczności jego wyboru na urząd prymasowski są co najmniej
bardzo dziwne i podejrzane. Po śmierci Augusta kard. Hlonda, ostatniego
z wielkich Prymasów Polski, jego naturalnym następcą był Biskup
łomżyński - J.Exc x Stanisław Kostka Łukomski (który celebrował
uroczystości pogrzebowe zmarłego Prymasa). Wyszyński nie był wówczas w
ogóle brany pod uwagę. Jednak Bp. Łukomski wracając z pogrzebu kard.
Hlonda z Warszawy do Łomży zginął w "wypadku samochodowym". W
rzeczywistości jednak był to zwyczajny mord dokonany przez komunistów,
Bp. Łukomski był bowiem prawdziwie nieugięty i niezłomny (w
przeciwieństwie do Wyszyńskiego, o czym parę słów powiemy później).
Prawdopodobne jest też że w ten mord zamieszane było także środowisko
modernistyczne, które współpracowało z komunistami w destrukcji
polskiego Kościoła. Do tego środowiska należał także i Wyszyński (grupa z
Lasek etc.). Co prawda nie ma żadnych dowodów na jakiekolwiek
powiązania Wyszyńskiego czy jakiegokolwiek innego duchownego z tym
zabójstwem, ale dziwnym trafem w "wypadku" nie zginął ani kierowca Bp.
Łukomskiego, ani jego sekretarz. I również dziwnym "zbiegiem
okoliczności" po śmierci Bp. Łukomskiego pojawiła się nagle kandydatura
młodego wówczas Bp. Wyszyńskiego, związanego z modernistycznym i
podejrzewanym o związki z masonerią środowiskiem Lasek.
Fakty są jednak takie, że Wyszyński od początku swych rządów wykazywał
się brakiem stanowczości i bezwzględnej obrony zasad zarówno w kwestiach
religijnych, jak i politycznych. W latach 50'tych pozwolił na swobodne
rozprzestrzenianie się modernistycznych trendów i awansy osób
podejrzanych o modernizm, które później okazały się czołowymi
modernistami. Doprowadził do wyświęcenia na biskupa młodego krakowskiego
modernisty - Karola Wojtyły w dniu 28 września 1958 r. - na kilkanaście
dni przed śmiercią Piusa XII (Wojtyła nie miał wówczas nawet 40 lat,
był natomiast znany z tego że np. już ok 1950 r. wbrew przepisom
liturgicznym odprawiał nielegalne i świętokradcze msze w szałasach
pasterskich lub na kajakach przodem do ludu, i wprost mówił że już za
kilka lat będzie je odprawiał po polsku, to wszystko działo się pod
nosem Wyszyńskiego, który nic z tym nie robił, za takie naganne
zachowanie Wojtyła powinien zostać co najmniej suspendowany, on jednak
został... biskupem...). Niedługo później Wojtyła otrzymał kolejny awans,
na ordynariusza krakowskiego, jeszcze w czasie trwania Vaticanum II,
w 1964 r., widocznie w nagrodę za sprzyjanie modernistom i destrukcję
Wiary katolickiej dokonaną na tym zbójeckim pseudo-soborze.
W latach 60'tych Wyszyński razem z Wojtyłą i grupą kilkudziesięciu polskich biskupów wziął udział w obradach zbójeckiego Vaticanum II. Prymas
Polski kard. Stefan Wyszyński zasiadał w "Prezydium Soboru" oraz w
"Sekretariacie do spraw Nadzwyczajnych". Wojtyła należał zdecydowanie do
frakcji liberalnej (tzw. "postępowej"), natomiast Wyszyńskiego zaliczyć
można do grupy tzw. centrum, które głosowało w większości w zgodzie z
wytycznymi i propagandą frakcji liberalnej (wspomina o tym m.in. abp.
Marcel Lefebvre w swojej książce "Oni Jego zdetronizowali" oraz
"Oskarżam Sobór"). W 1965 r. Wyszyński podpisał (podobnie jak Wojtyła)
heretyckie dokumenty Vaticanum II, zwłaszcza jawnie heretycką konstytucję "o Kościele w świecie współczesnym" Gaudium et spes
(Wojtyła był jednym z aktywniejszych członków jej zespołu
przygotowawczego i przyczynił się do ostatecznego jej kształtu),
"konstytucję dogmatyczną o Kościele" Lumen gentium, "Dekret o ekumenizmie" Unitatis redintegratio, "Deklarację o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich" Nostra aetate, oraz "Deklarację o wolności religijnej" Dignitatis humanae.
Wszystkie te dokumenty są jawnie heretyckie, sprzeczne z Magisterium
Kościoła katolickiego, naukami wszystkich poprzednich Papieży i Soborów
Powszechnych, a zwłaszcza nauczeniem wielkich Papieży ostatnich dwustu
lat - od Grzegorza XVI aż do Piusa XII włącznie, którzy potępiali te
błędy i zwalczali je (liberalizm, wolność religijną, modernizm, fałszywy
ekumenizm, błędne poglądy o Kościele i świecie). Wszystkie te błędy
zostały potępione m.in. w Syllabusie Papieża Piusa IX, w wielu encyklikach Papieskich, m.in. Quanta cura Piusa IX, Libertas Leona XIII, Pascendi Św. Piusa X, Mortalium Animos Piusa XI, oraz Mystici corporis Piusa XII. W chwili podpisania heretyckich dokumentów Vaticanum II Wyszyński, Wojtyła jak i wszyscy inni, którzy je podpisali, stali się jawnymi heretykami i wykluczyli się sami automatycznie z Kościoła katolickiego,
tracąc przy tym wszelką jurysdykcję i prawo do urzędów kościelnych
(stało się to najpóźniej w tym momencie, zakładając że wcześniej nie
wiedzieli nic o heretyckich intencjach Roncalliego i Montiniego, inaczej
już wcześniej byli heretykami i schizmatykami, uznając ich za Papieży).
O tym co działo się później wszyscy już dość dobrze wiedzą. Herezjarcha
Montini (pseudo-papież "Paweł VI") w 1965 r., jeszcze w trakcie trwania soboru wprowadził
pierwszą "reformę liturgiczną", w której dopuścił celebracje mszy
przodem do ludu oraz w językach narodowych, w 1967 r. przedstawił po raz
pierwszy projekt NOM (tzw. "msza normatywna") który został wówczas
odrzucony przez większość biskupów. Ostatecznie w 1969 r. (w pierwszą
niedzielę Adwentu b.r. minie dokładnie 50 lat) wprowadził ten sam
projekt, z niewielkimi poprawkami (m.in. zmiana definicji w "ogólnym
wprowadzeniu", jednak istota pozostała bez zmian) - czyli heretycką i
bluźnierczą judeo-protestancką nową "msze" (Novus Ordo Missae -
NOM), która stała się nowym kultem nowej posoborowej religii
modernistycznejgo Neokościoła (znacznie bardziej pasującym do nowej
ekumeniackiej doktryny Vaticanum II niż katolicka Msza Św.).
Spełniły się więc dokładnie marzenia i słowa Wojtyły z lat 50'tych, za
które został by niewątpliwie ekskomunikowany przez jednego z wielkich
Papieży, jak choćby św. Pius X. Wyszyński wszystkie te zmiany
zaakceptował, przyjął i konsekwentnie aczkolwiek bardzo powoli i
rozważnie wprowadzał je w naszym Kraju (zgodnie z wytycznymi samego
Montiniego, który nie chciał natychmiastowej rewolucji, obwaiał się
bowiem oporu). To on jest bezpośrednio odpowiedzialny za zniszczenie
katolickiej Wiary i Kościoła w Polsce. Nie popełnił błędu który
popełnili skrajnie liberalni biskupi na zachodzie, wprowadzając
wszystkie zmiany radykalnie, od razu, w ten sposób powodując zdecydowany
opór i narodzenie się środowisk "tradycjonalistycznych". Wyszyński
przyjął strategię typową dla konserwatysty novus ordo, strategię
prezentowaną i dopracowaną do perfekcji przez takich modernistów jak
Józef Ratzinger, i jego współcześni następcy ("kard" Burke, Sarach,
"abp" Schneider etc.). Strategia ta polega na bardzo powolnym
wprowadzaniu zmian, tylko na tyle na ile jest to absolutnie konieczne, z
zachowaniem wielu dotychczasowych form zewnętrznych, oprawy, zwyczajów,
a nawet zezwolenie czy popieranie powrotu pewnych czysto zewnętrznych
elementów tradycyjnych. Jest to tzw. "hermeneutyka ciągłości", jak to
określił Ratzinger, czyli inaczej modernizm ubrany w tradycyjne szaty, i
posługujący się katolicką terminologią. Znamy to doskonale z przykładów
historycznych, w ten sam sposób postępowali anglikanie, i dlatego udało
się im zwieść 99 % angielskich katolików...
Wiemy więc że Wyszyński nie bronił Wiary katolickiej przed modernistami,
wręcz przeciwnie, przyjął modernizm, stanął po stronie rewolucji
modernistycznej i doprowadził walnie do upadku Katolicyzmu nad Wisłą, i
to z gorszymi skutkami niż w krajach zachodnich, gdzie spora część
katolików zorientowała się w sytuacji i sprzeciwiła się modernistom
odchodząc z fałszywego "kościoła", tworząc skupiska Kościoła
katolickiego, które chociaż rozproszone, dziś funkcjonują prężnie, w
wielu krajach istnieją liczne katolickie parafie, szkoły, klasztory oraz
seminaria duchowne. W Polsce niestety do tego poziomu jest nam bardzo
daleko... To oczywiście zamyka jakąkolwiek dyskusje w sprawie
ewentualnej beatyfikacji Wyszyńskiego (której mógłby dokonać katolicki
Papież, kiedy tylko znowu będzie). Heretyk nie może być Świętym Kościoła
katolickiego. Niektórzy jednak próbują usprawiedliwiać Wyszyńskiego
stwierdzając że co prawda, był modernistą, ale był też wielkim Polakiem,
patriotą, (politykiem?) i zrobił dużo dobrego dla Polski, bronił
Kościół przed komunistami etc. Już samo postawienie sprawy w ten sposób
pokazuje, że taka osoba nie posiada katolickiego myślenia, nie ma tego
co konieczne - sensum catholicum, sensum fidei (czyli
zmysłu Wiary). Katolik NIGDY, pod żadnym pozorem, nie może odróżniać
polityki od religii (podobnie jak nie może odróżniać życia prywatnego od
publicznego). Dla wierzącego katolika polityka jest zawsze
podporządkowana zasadom Religii, nigdy nie odwrotnie. Podobnie zresztą
jak każda inna dziedzina życia. Katolik nie ma podwójnej, potrójnej czy
poczwórnej moralności jak np. żydzi czy protestanci. Katolik ma tylko
jedną moralność, tylko jeden system i hierarchię wartości - katolicką.
Tak więc ktoś kto jest heretykiem, a więc wrogiem Wiary katolickiej, nie
może jednocześnie być patriotą ani prawdziwie kochać Ojczyzny, nie może
zrobić dla niej niczego obiektywnie dobrego, gdyż najważniejszym dobrem
Ojczyzny jest to, aby była ona katolicka, aby synowie jej Narodu byli
dobrymi katolikami i zbawili swe dusze. Nie ma większego dobra Ojczyzny.
Dobra doczesne i materialne, nawet wolność, są wobec tego niczym.
Ale czy rzeczywiście Wyszyński był takim "bezkompromisowym
antykomunistą" jak zwykło się go obecnie przedstawiać? Oczywiście, nie
był. Należy tu rozróżnić oczywiście, nazwijmy to, zdroworozsądkową i
racjonalną politykę (z którą nie każdy musi się zgadzać) jaką prowadził
np. kard. Hlond, a więc po prostu aby nie dać się zbyt łatwo i szybko
zabić (podobną politykę prowadził przecież Papież Pius XI zarówno w
Meksyku jak i w Hiszpanii, gdzie dopiero po ostatecznym zwycięstwie gen.
Franco Stolica Apostolska uznała oficjalnie jego rząd i nawiązała z nim
stosunki dyplomatyczne, wcześniej zachowując neutralność). Wyszyński
jednak posunął się zdecydowanie dalej, udzielając w pewnym momencie
wręcz "mandatu" władzy ludowej, byle by nie dociskała zbyt mocno
Kościoła. Jego "non possumus" było wyjątkowo niekonsekwentne. Nie
wyciągnął żadnych konsekwencji od biskupów, którzy pod jego nieobecność
podczas "internowania" (warunki miał zapewnione bardzo dobre, niczym TW
Bolek w latach 80'tych) podpisali haniebne i uwłaczające dla Kościoła
porozumienie z komunistami (w którym m.in. potępiono "bandytów"
ukrywających się w lasach - czyli Żołnierzy Niezłomnych). Żaden z nich
nie został ekskomunikowany, suspendowany czy odwołany, mimo iż Pius XII
wyraźnie zakazał jakichkolwiek układów z komunistami, pod groźbą
ekskomuniki. Wyszyński nie reagował też szczególnie na mordy dokonywane
na biskupach i księżach, którzy byli więzieni i torturowani w katowniach
ubeckich, i skazywani na śmierć w sfingowanych procesach. Nie
przeciwstawił się grabieży majątku narodowego, majątku Kościoła i
ziemian, kolektywizacji która doprowadziła do zniszczenia wsi polskiej.
Wręcz przeciwnie, zdawało się, że popierał większość tych "reform", w
swoich pismach więcej sprzeciwiał się kapitalizmowi i niesprawiedliwości
społecznej, niż komunizmowi, który wówczas był w Polsce problemem
realnym (w obecnych czasach mamy często sytuację odwrotną - walkę z
wyimaginowanych "komunizmem", a nie z kapitalizmem, który obecnie toczy
Naród Polski). Warunki jakie mu zapewniono w czasie "internowania" były
nieporównywalne z tym co musiał przechodzić choćby Prymas Węgier József
kard. Mindszenty, aresztowany 26 grudnia 1948 r. Torturowany Mindszenty
stanął 3 lutego 1949 r. przed sądem i po trwającym zaledwie pięć dni
procesie pokazowym został skazany za zdradę stanu na dożywotnie
więzienie. 12 lutego 1949 r. Pius XII ekskomunikował wszystkich
odpowiedzialnych za uwięzienie i proces Prymasa. Prymas Mindszenty
został uwolniony podczas powstania na Węgrzech 30 października 1956 r., a
1 listopada wygłosił przemówienie radiowe, w którym udzielił swojego
poparcia powstańcom. Po interwencji radzieckiej, 4 listopada 1956,
stłumieniu oporu i zajęciu Węgier przez Armię Czerwoną prymas schronił
się w ambasadzie USA w Budapeszcie, gdzie przebywał przez następne 15
lat, prawie do końca życia. Amerykanie oddali do dyspozycji Prymasa dwa
pokoje i mógł on się poruszać jedynie po wyznaczonym terenie. Nie mógł
spotykać się z żadną osobą ani rozmawiać z Węgrami zatrudnionymi w
ambasadzie. Nawet kontakt ze Stolicą Apostolską mógł się odbywać jedynie
za amerykańskim pośrednictwem. Kard. Mindszenty mógł tylko cztery razy
do roku spotykać się ze swoją matką i siostrą. Później odwiedzali go też
i inni członkowie rodziny, ale zawsze w tych spotkaniach asystowali
pracownicy ambasady. Bez świadków mógł rozmawiać jedynie ze swoim
spowiednikiem.
Wyszyński oczywiście nie udzielił poparcia powstańcom na Węgrzech w
1956, ani Prymasowi Mindszentemu, nigdy też nie wezwał do podobnego aktu
w Polsce, wręcz przeciwnie, zachęcał zawsze do zachowania spokoju,
pozostania w domach i nie atakowania władzy (kiedy dochodziło do
strajków i innych sytuacji). Ostatecznie w latach 60'tych doprowadził do
uznania przez Roncalli'ego polskiego zwierzchnictwa nad archidiecezją
Wrocławską (za co komuniści postawili mu szkaradny pomnik we Wrocławiu,
pomnik wyjątkowo dobrze ukazujący szkaradę novus ordo, i będący dowodem na jawny sojusz Neokościoła z komunistami, pamiętajmy że Roncalli odmówił potępienia komunistów podczas Vaticanum II),
a następnie do oficjalnego uznania "granicy" Polski na Odrze i Nysie
Łużyckiej przez Montini'ego. Należy przypomnieć że Stolica Apostolska
nigdy, aż do śmierci Piusa XII nie uznała układów jałtańskich - 5
rozbioru Polski, i konsekwentnie uznawała przynależność administracyjną
polskich Kresów z Wilnem i Lwowem do Polski (istniała cały czas [i wciąż
istnieje] archidiecezja lwowska z tymczasową siedzibą w Lubaczowie
[Lubaczów to jedyne obecnie miasto leżące w współczesnych tzw.
"granicach", należące do archidiecezji lwowskiej] oraz wileńska w
Białymstoku).
Czy gdyby w październiku 1948 r. Prymasem Polski został J. Exc. x. Bp.
Stanisław Kostka Łukomski, to mielibyśmy w Polsce identyczny scenariusz
jak na Węgrzech, i to w tym samym czasie? Bardzo możliwe. Bp. Łukomski
był równie nieustępliwy i bezkompromisowy co kard. Mindszenty, i równie
znienawidzony zarówno przez komunistów, jak i liberałów, tzw.
"liberalnych katolików", czyli modernistów. Był przyjacielem Romana
Dmowskiego, aktywnie udzielającym się politycznie przed wojną i
popierającym endecję. Czy komuniści w Polsce byli inni (bardziej
"ludzcy"?) niż na Węgrzech? Raczej nie. Po prostu my niestety nie
mieliśmy tak ideowego i bezkompromisowego Prymasa. Ale mogliśmy mieć.
Być może jednak (co najbardziej możliwe) komuniści przewidzieli tą
sytuację, i żeby nie robić sobie niepotrzebnych problemów, nie wzbudzać
niepokojów społecznych i nie tworzyć kolejnego Męczennika, pozbyli się
Bp. Łukomskiego, zanim ten zdążył objąć urząd... Być może moderniści
także mieli w tym jakiś udział, tego nie wiemy, i już raczej się nie
dowiemy. Wszystkim im zależało jednak na tym aby Prymasem nie został Bp.
Łukomski, tylko ktoś zupełnie inny, o innych poglądach, podejściu i
charakterze. Ktoś z kim się można dogadać, kto nie będzie stawiał
zdecydowanego oporu.
Reasumując. Ostatnim wielkim Prymasem Polski był kard. Hlond i to on
zasługuje na beatyfikację i kiedyś na pewno będzie beatyfikowany, gdy
tylko znowu będzie katolicki Papież. Jego następcą miał być bp. Łukomski
tyle że komuniści go zamordowali bo był nieugięty... On także powinien
być beatyfikowany oraz kanonizowany, jako Męczennik za Wiarę. Natomiast
"beatyfikacja", a raczej beatyFIKCJA Wyszyńskiego jest nic nie znacząca,
i niczym nie różni się od "beatyfikacji" i "kanonizacji" soborowych i
posoborowych heretyków - Roncalli'ego, Montini'ego i Wojtyły, których w
ekspresowym tempie dokonuje ostatnio herezjarcha Bergoglio, chcąc chyba
przyćmić ilością prawdziwych Świętych Kościoła katolickiego. Nie ilość
się jednak liczy a jakość, a raczej autentyczność. Pseudo-papież
pseudo-kościoła może sobie produkować kolejnych pseudo-świętych,
najlepiej niech nawet siebie i Ratzingera kanonizuje, oczywiście jeszcze
za życia...
Michał Mikłaszewski, redaktor naczelny