Brat Daniel Natale, przyjaciel Ojca Pio, w 1952 r. zmarł podczas operacji z powodu raka śledziony. Zmarł drugi raz w 1994 r. Tak, drugi raz! Jak to możliwe? Oto jego historia.
Urodził się 11 marca 1919 roku w San Giovanni Rotondo jako czwarte dziecko spośród siedmiorga rodzeństwa. Ukończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej. Jako dziecko pomagał rodzicom w polu.
4 czerwca 1933 roku, w dzień Zielonych Świąt, udał się do klasztoru, aby uczestniczyć we Mszy św., złożyć życzenia świąteczne tamtejszemu gwardianowi i otrzymać od niego błogosławieństwo przed wstąpieniem do niższego seminarium braci kapucynów.
W zakrystii spotkał się z o. Pio. Jego zaskoczenie i radość były ogromne, gdyż Ojciec od dwóch lat nie miał kontaktu z wiernymi. Otrzymał wówczas od niego specjalne błogosławieństwo na drogę życia zakonnego.
Gdy dotarł do Vico del Gargano, okazało się, że seminarzystów już tam nie ma. Pozostał więc w klasztorze przez 9 miesięcy jako postulant, po czym został przeniesiony do Foggii. Ojciec prowincjał, chcąc wypróbować młodego postulanta, dał mu do przeczytania żywot św. Konrada z Parzham.
Piętnastolatek przeczytał książkę jednym tchem, a następnie stanął przed prowincjałem, by ten go przepytał. Ojciec Bernardo d’Apicella był zaskoczony bystrością chłopca i polecił mu przygotować się do wyjazdu, gdyż zwolniło się miejsce w seminarium. Na to usłyszał odpowiedź:
„Nie, ojcze, chcę zostać zwykłym bratem! Przyszedłem do klasztoru, by zostać świętym, i czytając życie św. Konrada, zrozumiałem, że nie trzeba koniecznie być kapłanem, by osiągnąć świętość”.
W 1935 r. wstąpił do nowicjatu, przybierając imię Daniel. Rok później złożył śluby czasowe, a w 1940 roku śluby wieczyste. Podczas II wojny światowej pracował w Kurii Prowincjalnej Braci Kapucynów w Foggii jako kwestarz i kucharz.
W 1943 r. podczas bombardowań spieszył z pomocą rannym, grzebał zmarłych, ratował przedmioty użytku sakralnego. Po wojnie pomagał tułającym się żołnierzom. W 1952 r. w klinice Regina Elena miało miejsce niezwykłe wydarzenie, które wpłynęło znacznie na późniejsze życie br. Daniela.
W klinice
Co wydarzyło się w klinice Regina Elena? Otóż brat Daniel od jakiegoś czasu odczuwał bóle brzucha. Poszedł więc do lekarza i poddał się badaniom. Postawiono najgorszą diagnozę: miał raka śledziony, co w tamtych czasach oznaczało wyrok śmierci. Z tą smutną wiadomością udał się do o. Pio, który powiedział mu:
„Poddaj się operacji”.
Odpowiedział:
„Nie ma sensu. Lekarz nie dał mi żadnej nadziei. Wiem, że umrę”.
Na to o. Pio:
„Nieważne, co ci powiedział lekarz”.
Skierował go do konkretnej kliniki i konkretnego lekarza, mówiąc:
„Nie martw się, ja zawsze będę z tobą”.
A mówił to z taką siłą i przekonaniem, że brat Daniel natychmiast udał się do Rzymu i odnalazł wskazanego mu profesora Riccarda Morettiego. Lekarz początkowo nie zgadzał się na operację, ponieważ był pewien, że pacjent jej nie przeżyje. W końcu jednak, pod wpływem jakiegoś wewnętrznego impulsu, postanowił spróbować.
Operacja odbyła się następnego dnia rano. Brat Daniel pomimo podania mu narkozy pozostał świadomy. Odczuwał wielki ból, ale nie okazywał tego, wręcz zadowolony, że może swoje cierpienie ofiarować Jezusowi. Jednocześnie miał wrażenie, że doświadczany przezeń ból coraz bardziej oczyszcza jego duszę z grzechów.
W pewnym momencie poczuł, że zasypia… Lekarze natomiast stwierdzili, że po przeprowadzonej ciężkiej operacji pacjet zapadł w śpiączkę. Przebywał w niej przez trzy dni.
Niestety, po tych trzech dniach zmarł. Wypisano akt zgonu. Zebrała się rodzina, aby modlić się za zmarłego… Jednak po kilku godzinach, ku zdumieniu zebranych, umarły nagle powrócił do życia.
Dwie godziny czyśćca
Co działo się z br. Danielem w ciągu tych kilku godzin? Gdzie przebywała jego dusza? Oto jego własna opowieść:
„Stanąłem przed tronem Bożym. Widziałem Boga, ale nie jako surowego sędziego, ale jako miłosiernego i pełnego miłości Ojca. Wówczas zrozumiałem, że Pan troszczył się o mnie od pierwszej do ostatniej chwili mego życia, kochając mnie tak, jak gdybym był jedynym istniejącym stworzeniem na ziemi.
Zdałem sobie jednak sprawę, że nie odwzajemniłem tej nieskończonej Bożej miłości… Zostałem skazany na dwie do trzech godzin czyśćca. »Jak to? – zapytałem samego siebie – tylko dwie-trzy godziny? A potem będę mógł pozostać na wieki przy Bogu – odwiecznej miłości?«. Podskoczyłem z radości i poczułem się wybrańcem. (…)
Doświadczałem okrutnego i intensywnego bólu, który nie wiadomo skąd się brał. Zmysły, które najbardziej obraziły Boga na tym świecie: oczy, język… doświadczały największych cierpień, a były to cierpienia nie do uwierzenia, ponieważ w czyśćcu dusza czuje się tak, jak gdyby miała ciało… Nie minęło parę chwil tego cierpienia, a mnie się wydawało, że minęła już wieczność. (…)
Pomyślałem, że pójdę do pewnego mojego współbrata, powiem mu, że jestem w czyśćcu, i poproszę go, by modlił się za mnie. Ten współbrat był zdziwiony, bo słyszał mój głos, ale nie widział mnie. Zapytał: »Gdzie jesteś? Dlaczego cię nie widzę?«. (…) Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam ciała. Zadowoliłem się więc tym, że powtórzyłem z naciskiem, by modlił się za mnie, i odszedłem.
»Jak to? – mówiłem do samego siebie – czyż nie miały to być tylko 2-3 godziny czyśćca?… Minęło już przynajmniej trzysta lat!«. Tak mi się przynajmniej wydawało. W pewnym momencie ukazała mi się Panna Maryja, którą zacząłem błagać i zaklinać, mówiąc: »O Najświętsza Dziewico Maryjo, Matko Boga, wyproś dla mnie u Boga łaskę powrotu na ziemię, abym tam mógł żyć i działać już tylko z miłości do Niego!«.
Spostrzegłem obecność ojca Pio i błagałem również jego: »Dla twego okrutnego cierpienia, dla twoich błogosławionych ran, ojcze Pio, wstawiaj się za mną u Boga, aby mnie uwolnił od tych płomieni i dał łaskę odbycia czyśćca na ziemi«. Potem nic więcej już nie widziałem, ale zdałem sobie sprawę z tego, że ojciec rozmawiał z Maryją.
Po kilku chwilach znów ukazała mi się Dziewica Maryja… Pochyliła głowę i uśmiechnęła się do mnie. Dokładnie w tym momencie wróciłem do ciała… Nagłym ruchem uwolniłem się od prześcieradła, którym byłem przykryty.
Ci, którzy czuwali przy mnie i modlili się, przerażeni rzucili się do drzwi, szukając pielęgniarzy i lekarzy. Po kilku chwilach cała klinika była postawiona na nogi. Wszyscy sądzili, że jestem jakąś zjawą”.
Następnego dnia rano br. Daniel samodzielnie wstał z łóżka i usiadł na fotelu. Była godzina siódma. Lekarze przychodzli zwykle ok. dziewiątej. Ale tego dnia dr Riccardo Moretti, ten sam, który wypisał akt zgonu br. Daniela, przyszedł do szpitala wcześniej. Stanął przed br. Danielem i ze łzami w oczach powiedział:
„Tak, teraz wierzę: wierzę w Boga, wierzę w Kościół…”.
Doktor Moretti wcześniej był niewierzący. Nie wiadomo dokładnie, co stało się w jego życiu tamtej nocy. Wiadomo jedynie, że nie zmrużył oka i że była to dla niego koszmarna noc, w czasie której nastąpiła jego całkowita wewnętrzna przemiana. Tak jak Tomasz z niedowiarka stał się człowiekiem wierzącym.
Brat Daniel natomiast rzeczywiście do końca życia przeżywał swój czyściec na ziemi. Tak sam przecież wybrał. Swojej siostrze Felicji pod koniec życia powiedział:
„Moja siostro, minęło już 40 lat, odkąd nie pamiętam, co znaczy czuć się dobrze!”.
Nie stracić okazji
Jaka nauka płynie dla nas z opowiadania br. Daniela? Ten kapucyński zakonnik wybrał wiele lat cierpienia na ziemi w zamian za parę godzin czyśćca po śmierci. Nigdy nie żałował tej zamiany, co więcej, czuł się wyróżniony, że w jego przypadku stało się to możliwe.
Zwróćmy uwagę, że br. Daniel nie miał grzechów ciężkich, bo takie grzechy zrywają więź z Bogiem i zamykają drogę do zbawienia. Pokutował za grzechy powszednie, przede wszystkim za drobne wykroczenia przeciwko ślubowi ubóstwa.
Wniosek pierwszy nasuwa się sam: cierpienia czyśćca są bardzo dotkliwe i nawet za lekkie grzechy trzeba zadośćczynić – albo na ziemi, albo nieporównywalnie boleśniej po śmierci.
Nie powinniśmy więc lekceważyć drobnych grzechów, ale starać się ich unikać, spowiadać się z nich i za nie pokutować. Często symboliczna pokuta, którą zadaje kapłan po odprawieniu spowiedzi, jest raczej zachętą do pokutowania na własną rękę.
Z życiowych trudów i cierpień możemy uczynić skarb, przyjmując i ofiarowując je Bogu jako zadośćuczynienie za grzechy nasze i naszych bliźnich. Każde cierpienie ofiarowane Bogu w intencji wynagradzającej czyni lżejszym czyściec – nasz w przyszłości albo kogoś zmarłego teraz, w zależności od intencji.
Brat Daniel stwierdził jeszcze jedną ważną rzecz:
„To, co sprawia największy ból w czyśćcu, to nie tyle ogień, choć jest intensywny, ale poczucie bycia daleko od Boga i to, że na ziemi miało się środki ku temu, by uniknąć czyśćca, a nie skorzystało się z nich”.
Dusza za każdym razem, gdy grzeszy, oddala się od Boga. To poczucie oddalenia, po tym jak tuż po śmierci miało się wizję Jego dobroci, miłości i zatroskania, sprawia, że dusza cierpi niewypowiedzianą tęsknotę za Bogiem, który jest miłością. Nie może się jednak do Niego zbliżyć, dopóki się nie oczyści.
Bóg daje nam wszelkie środki ku temu, byśmy byli świętymi, to znaczy byśmy żyli blisko Chrystusa, w zjednoczeniu z Nim. Chodzi przede wszystkim o modlitwę i sakramenty, karmienie się słowem Bożym i nauką Kościoła, a następnie o szukanie Bożej woli i wcielanie jej w życie.
Grzechy to nie tylko zło, które popełniliśmy, ale także dobro, którego zaniedbaliśmy, zwłaszcza dobro dotyczące zbawienia naszej duszy. Po śmierci będziemy rozliczeni również z tego, że nie skorzystaliśmy z oferowanej nam przez Boga pomocy, a doświadczenie br. Daniela mówi, że będzie to dla nas przyczyną okrutnego żalu do samych siebie, że tak bezmyślnie żyliśmy na ziemi.