DEKLARACJA DOKTRYNALNA

poniedziałek, 28 grudnia 2020

O. Jacek Woroniecki OP: Rzeź niewiniątek

 O. Jacek Woroniecki OP: Rzeź niewiniątek

           Niedługo miała Najświętsza Panna czekać na spełnienie się słów Symeona, zapowiadających Jej, że to drogie Dzieciątko, które do piersi tuliła, położone będzie na znak, któremu będą się sprzeciwiać. Oto ledwo mędrcy ze Wschodu opuścili Betlejem i, ostrzeżeni we śnie przez Boga, omijając tym razem Jerozolimę i dwór Heroda, powrócili do swych krajów, nad Najświętszą Rodziną zawisło groźne niebezpieczeństwo, od którego dopiero ukazanie się św. Józefowi we śnie anioła, ją uratowało.

Już samo pojawienie się mędrców ze Wschodu w Jerozolimie w poszukiwaniu nowonarodzonego króla żydowskiego głęboko zaniepokoiło Heroda, i miał on nadzieję, że, gdy będą powracać, dowie się od nich dokładnie, gdzie Go ma szukać. Kiedy jednak ta nadzieja go zawiodła, tym bardziej wzrósł jego niepokój, i chcąc swe panowanie zabezpieczyć przed tym pretendentem, na razie jeszcze niegroźnym z powodu swego niemowlęctwa, zamyślił za wszelką cenę się Go pozbyć. Wiedząc od kapłanów tylko miejsce i mniej więcej czas Jego przyjścia na świat, postanowił on zgładzić wszystkich chłopców, którzy się w ostatnich dwóch latach w Betlejem i w przynależnej do niego okolicy urodzili, ufając, że w ten sposób i to Dziecię, które z tak daleka do siebie czcicieli ściągało, także nie ujdzie śmierci.

Ale Herod rachował bez Opatrzności Bożej, która rozciągnęła szczególną opiekę i nad samym Zbawicielem i nad Jego Najświętszą Matką wraz z jej oblubieńcem św. Józefem. Ten ostami jako głowa i opiekun Najświętszej Rodziny został ponownie nawiedzony we śnie przez anioła, który mu zapowiedział, jakie niebezpieczeństwo grozi Bożej Dziecinie ze strony Heroda i polecił Je ratować, udając się poza granice jego władzy, do Egiptu.

Gdy więc żołdactwo Heroda wpadło do Betlejem i jego okolic, aby zajrzawszy do każdej rodziny zgładzić całą młodzież męską do lat dwóch, tej jedynej rodziny, o którą Herodowi chodziło, już tam nie było. Powoli zmierzała ona ku południowi zwykłym utartym szlakiem, który utrzymywał komunikację między Judeą a Egiptem. Szedł nim kiedyś patriarcha Józef sprzedany przez braci, szli nim potem i ci sami jego bracia wraz z ojcem Jakubem szukać ratunku od głodu, który im groził śmiercią. Teraz szedł po nim i ten drugi Józef, prowadząc za uzdę osiołka, na którym spoczywała Maryja z Dzieciątkiem na ręku.

Łatwo sobie wyobrazić, jaki ból musiał przeniknąć serce tej najlepszej Matki na myśl o potwornej zbrodni Heroda, która się dokonywała w Betlejem i jego okolicy, o tych dzieciach niewinnie mordowanych przez zawiść Heroda i o tych matkach, w których oczach biedne te ofiary krew swą przelewały. Jakżeby pragnęła być tam wśród nich, aby je pocieszyć, odkryć przed nimi rąbek tajemnicy jej Syna i zapewnić, że ta pierwsza krew przelana za Jezusa przyniosła ich dzieciom zbawienie. Nie mogąc tego uczynić osobiście, starała się gorącą modlitwą do Boga wyjednać im pocieszenie, gotując jednocześnie i swoją duszę na podobne cierpienie, które miało kiedyś w dalekiej jeszcze przyszłości przeszyć Jej serce.

I tu więc posuwając się powoli na południe wzdłuż brzegu morskiego, do delty Nilu, spełniała Maryja cichą modlitwą swe pośrednictwo, przedstawiając miłosierdziu Bożemu zbolałe serca matek betlejemskich i wypraszając im ukojenie ich bólu.

Może jednak modlitwa Maryi rozciągała się i na same niewiniątka, które padły ofiarą nienawiści do Jej Syna, i patrząc na to Dzieciątko przytulone do Jej piersi błagała Pana ziemi i niebios, aby przez wzgląd na nie obrócił im tę śmierć na chwałę. Może przeto i zbawienie ofiar rzezi betlejemskiej nie odbyło się bez pośrednictwa Matki Najświętszej. Ma się rozumieć, że twierdzić na pewno nic tu nie możemy, ale wolno nam zawsze wyrażać nasze przypuszczenia, jeśli są na rozumnych przesłankach oparte. Otóż przesłankami naszymi są tutaj najpierw niepokalana czystość serca Maryi, dzięki której miało ono taką zdolność litowania się nad cierpieniem ludzkim, jakiego żadne inne serce nigdy nie doznało, następnie ciągłe zjednoczenie Jej duszy z Bogiem i szczególne światła i natchnienia, a wreszcie to współuczestnictwo w dziele odkupienia, do którego Bóg Ją powołał i które przy końcu Jej misji życiowej będzie dla nas coraz jaśniejsze. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, wolno nam wyrazić przypuszczenie, że już w tym pierwszym krwawym dramacie, jaki się rozegrał w Betlejem około osoby Zbawiciela, łaski, które spłynęły na niewiniątka, przeszły przez ręce Maryi, że Bóg w swym dekrecie odwiecznym, mocą którego nadał moc odkupienia krwi niewinnie przelanej za Jezusa, wziął pod uwagę i serdeczny jęk serca Maryi, która w imieniu wszystkich matek betlejemskich błagała o miłosierdzie dla nieszczęsnych ofiar nikczemności Heroda.

Bóg iście po królewsku je wynagrodził: oto zaliczone zostały do grona dusz, które Zbawiciel zaraz po swej śmierci na krzyżu nawiedził w otchłani i które pierwsze wraz ze sprawiedliwymi Starego Testamentu wprowadził do chwały wiecznej. Dla Maryi niewątpliwie ten wyrok Boży został ukryty, ale w duszy Jej musiało powstać głębokie uspokojenie o los niewiniątek i to przyniosło Jej wielką pociechę wśród trudów dalekiej i uciążliwej podróży.

Może też w oczkach Dziecięcia, z którym tak często musiała wymieniać czułe spojrzenia, dojrzała jakiś przebłysk radości z dokonanego odkupienia niewiniątek, zwiastującego, że otwarta została już ta królewska droga, mająca przez cierpienie i krew prowadzić do zwycięstwa i chwały.


Jacek Woroniecki OP, Macierzyńskie Serce Maryi, IEN, Lublin 2009, s. 60-64.