Przytoczone poniżej wizje Św. Jana Bosko dotyczące piekła, są wyjątkami z książki "Sny i wizje Św. Jana Bosko".
DO PIEKŁA I Z POWROTEM
W
niedzielę wieczorem 3 maja 1868 r., w uroczystość Opieki św. Józefa,
ks. Bosko wznowił opowiadanie serii snów, z których uprzednio zwierzył
się swoim synom duchowym i wychowankom.
Św.
Jan Bosko: Pragnę wam opowiedzieć nowy sen, który głęboko przeżyłem.
Jest to podsumowanie tych widzeń, o których mówiłem wam w ostatni
czwartek i piątek, a które tak okropnie mnie wyczerpały. Jak już wam
wspomniałem, w nocy 17 kwietnia, obrzydliwa ropucha o mało mnie nie
połknęła. Po jej zniknięciu jakiś głos przemówił do mnie: Dlaczego im
tego nie mówisz. Zwróciłem się w kierunku tego głosu i ujrzałem
dystyngowaną osobę, stojącą przy moim łóżku. Mając poczucie winy wobec
swoich chłopców z powodu dotychczasowego milczenia wobec nich,
zapytałem: A co mam im powiedzieć? Wszystko to, co widziałeś i słyszałeś
w swoich ostatnich snach; i to, czego chciałeś się dowiedzieć; i to, co
zobaczysz jutro w nocy! Po tych słowach postać zniknęła.
Cały
następny dzień spędziłem z myślą o czekającej mnie strasznej nocy.
Kiedy nadszedł wieczór, nie miałem odwagi położyć się do łóżka. Sama
myśl o nocnych koszmarach napełniła mnie strachem. Wreszcie, choć z
wielkimi oporami, udałem się na spoczynek.
Chciałem
odwlec moment zapadnięcia w sen, dlatego oparłem poduszkę wysoko o
szczyt łóżka i leżałem w postawie pół siedzącej. Byłem jednak tak
zmęczony, że natychmiast usnąłem. Ta sama osoba, widziana przeze mnie
poprzedniej nocy, natychmiast znalazła się przy boku łóżka. (Ksiądz
Bosko często nazywał ją Człowiek w czapce). Wstań i pójdź za mną! -
powiedział.
Usłuchałem
go i podążyłem za nim. Dokąd mnie zabierasz? - spytałem. To nieważne.
Sam zobaczysz. Zaprowadził mnie na rozległą, bezkresną równinę. Była to
prawdziwa pustynia bez żadnych oznak życia. Nie zobaczyłem tam ani
jednego drzewa, ani żadnego potoku, czy żywej duszy. Widniały jedynie
resztki zżółkłej i wyschniętej roślinności. Nie miałem pojęcia, gdzie
się znajduję i co miałem tu robić. Przez moment straciłem nawet z oczu
swojego przewodnika i ogarnął mnie lęk, że samotny zginę. W końcu
ujrzałem jednak swoich przyjaciół: ks. Rua, ks. Francesia i resztę, jak
zbliżali się w moim kierunku. Westchnąłem z ulgą i zapytałem: Gdzie
jestem? Chodź ze mną a sam się dowiesz! Dobrze, pójdę z tobą.
Przewodnik
prowadził, a ja w milczeniu podążałem za nim. Wreszcie ujrzałem jakąś
drogę. A teraz, dokąd? - zapytałem przewodnika. Tędy - odpowiedział
krótko.
SZEROKA DROGA
Weszliśmy
na drogę szeroką, piękną i doskonale wybrukowaną. Droga grzeszników
gładka, bez kamieni, a na jej końcu - przepaść piekła (Syr 21,10).
Wzdłuż jej poboczy ciągnął się wspaniały żywopłot, przeplatany cudnymi
kwiatami. Najczęściej róże wychylały swoje główki z zielonego pasa
płotu. Na pierwszy rzut oka droga wydawała się równa i wygodna. Wszedłem
na nią bez najmniejszych podejrzeń, lecz bardzo szybko zauważyłem, że
prawie niedostrzegalnie pochylała się ku dołowi. Chociaż nie dostrzegłem
stromości, czułem, że posuwam się tak szybko, jak bym unosił się w
powietrzu. Rzeczywiście, coś mnie niosło tak, że nogami prawie nie
dotykałem ziemi. Przez głowę przemknęła mi myśl o powrocie: Będzie chyba
długi i mozolny. Jak wrócę do Oratorium - zgnębiony zawołałem głośno.
Nie martw się - rzekł. - Wszechmocny sprawi, że wrócisz. Ten, który
prowadzi cię tutaj, potrafi zapewnić ci powrót. Droga wciąż biegła w
dół. W czasie tego schodzenia wzdłuż ukwieconych poboczy, pełnych róż,
uświadomiłem sobie, że wielu chłopców z oratorium, a także innych
nieznanych mi chłopców postępowało za mną. Nagle znalazłem się pośród
nich. Przypatrując się im, zobaczyłem, że co chwila któryś z nich padał
na ziemię. Jakaś niewidzialna siła wlokła go jednak dalej i wciągała do
przepaści podobnej do ziejącego pieca. Dlaczego ci chłopcy upadają? -
zapytałem towarzysza. Przypatrz się dokładniej - odparł. Uczyniłem wedle
jego słów. Dookoła ujrzałem pułapki. Jedne na samej ziemi, inne na
wysokości oczu, a wszystkie doskonale zamaskowane. Chłopcy, nieświadomi
niebezpieczeństwa, wpadali w sidła. Potykali się o nie, przewracali się w
zamieszaniu na ziemię, koziołkując rękami i nogami w powietrzu. Jeśli
czasem udało im się stanąć na nogi, jakaś niewidzialna siła ciągnęła ich
ku otchłani.
Niektórym
sidła zaciskały się na głowie, innym na szyi, rękach, ramionach,
nogach. W każdym l wypadku prędzej czy później zwalali się na ziemię.
Sidła ukryte tuż przy samej ziemi, było bardzo trudno zauważyć, ze
względu na ich delikatne i cieniutkie nitki niby pajęczyna. Zdawało się,
że są bardzo kruche i niegroźne. Ku mojemu zdziwieniu każdy z chłopców,
który się w nie zaplątał, upadał na ziemię.
Spostrzegając moje zdziwienie, przewodnik powiedział: Wiesz, co to jest? Rodzaj włókna utkanego z siatek odpowiedziałem.
Na
widok tak wielkiej liczby chłopców schwytanych w sidła, zapytałem:,
Dlaczego aż tylu dało się w nie wplątać? Kto ich powala na ziemię?
Podejdź bliżej, a zobaczysz - powiedział mi. Podszedłem, lecz nie
zauważyłem nic szczególnego. Patrz dokładniej - nalegał. Podniosłem
jedną z pułapek i silnie pociągnąłem. Poczułem mocny opór. Zacząłem się z
nią mocować jeszcze zdecydowanie, a ponieważ nie trzymałem nici
właściwie naciągniętych, nie wiem, kiedy sam uwikłałem się w sidła,
upadłem i czułem, że lecę w dół. Nie stawiałem dużego oporu i wkrótce
znalazłem się w wejściu do olbrzymiej, strasznej czeluści. Zatrzymałem
się, bo nie miałem najmniejszej ochoty dostać się do jej wnętrza. Nici
podciągnąłem ku sobie. Tylko trochę się poddały i to przy wielkim
wysiłku z mojej strony. Szamotałem się dalej, a po chwili ukazał się
ogromny i ohydny potwór, trzymający w szponach sznur, do którego
przyczepione były wszystkie sidła. To on nieustannie ściągał w dół tych
wszystkich, którzy dostali się w sidła. Nie spróbuję w żadnym wypadku
zmierzyć moich sił z jego - pomyślałem sobie. Na pewno bym przegrał.
Zwyciężę go znakiem Krzyża Świętego i aktami strzelistymi. Powróciłem do
swojego przewodnika. Już wiesz teraz, kto to jest - rzekł mi. Tak,
doskonale wiem. To przecież sam szatan! NOŻE! Przy dokładniejszych
oględzinach sideł zobaczyłem, że każde nich ma napis: pycha,
nieposłuszeństwo, zazdrość, nieczystość, kradzież, obżarstwo, lenistwo,
złość i jeszcze inne. Rozglądnąłem się wokół siebie, by sprawdzić, który
grzech najczęściej i najwięcej usidlał chłopców. Okazało się, że
najbardziej niebezpiecznym, to nieczystość, nieposłuszeństwo i pycha.
Wszystkie trzy wiązały się ściśle ze sobą. Inne sidła czyniły także
wielkie spustoszenie i zło, lecz najwięcej dwa pierwsze.
Pilnie
obserwując wszystko wokoło ujrzałem, że wielu chłopców biegnie szybciej
od innych. Skąd ten pośpiech? - zapytałem. Ci wpadli w sidła ludzkich
względów. Rozejrzałem się jeszcze dokładniej wokoło i zaobserwowałem
między sidłami rozrzucone noże. Jakaś opatrznościowa ręka tam je
umieściła, dzięki nim można się było uwolnić. Jedne dość znacznych
rozmiarów symbolizowały rozmyślanie i pozwalały bez trudu zniszczyć
sidła pychy. Inne nieco mniejsze oznaczały czytanie duchowe. Dwa
specjalne miecze wyrażały nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu, a
zwłaszcza częstą Komunię Świętą i nabożeństwo do Matki Bożej. Młotek to
Spowiedź Święta. Na kilku mniejszych nożach widać było napisy:
nabożeństwo św. Józefa, św. Alojzego i innych świętych. Przy pomocy tych
środków wielu chłopców, którzy mieli dobrą wolę, potrafiło uwolnić
siebie z poniżającej niewoli.
Niektórzy,
o dziwo, zupełnie bezpiecznie przechodzili wśród wszystkich zasadzek.
Udawało się to im wspaniale, ponieważ jakoś umiejętnie obliczyli czas
sideł i mijali je, zanim wprawiały się w ruch.
MOZOLNA DROGA PO CIERNIACH
Mój
przewodnik zadowolony, że wszystko należycie zauważyłem, prowadził mnie
dalej drogą wzdłuż żywopłotu oplecionego różami. Lecz w miarę posuwania
się, róże stawały się rzadsze, a na ich miejsce wystawały coraz gęstsze
ciernie. Płot, przedtem cały utkany z zieleni, wyglądał wysuszony, cały
spalony przez słońce, bezlistny i ciernisty. Zeschnięte gałęzie z płotu
leżały teraz rozrzucone wzdłuż drogi, zaśmiecając ją zupełnie i czyniąc
nie do przebycia. Doszliśmy do wąwozu, którego strome zbocza nie
pozwalały zobaczyć, co krył na samym dnie. Droga, wciąż opadająca, stała
się jeszcze bardziej nierówna, pożłobiona koleinami, zawalona skalnymi
głazami. Straciłem łączność z moimi chłopcami. Większość opuściła ten
niebezpieczny szlak i poszła innymi ścieżkami.
Kontynuowałem
sam swoją wędrówkę, lecz im dalej się posuwałem, tym droga stawała się
mozolniejsza i bardziej spadzista. Kilkakrotnie zachwiałem się, aż
wreszcie upadłem. Leżałem wyczerpany, aż znowu nabrałem sił. Mój
przewodnik podpierał mnie parę razy lub też pomagał przy wstawaniu.
Czułem, jak moje stawy się rozchodziły, a kości trzaskały. Dysząc z
wysiłku, powiedziałem przewodnikowi: Dobry człowieku, moje nogi nie
poniosą mnie już ani kroku Stanowczo nie mogę iśd dalej. Ale on bez
słowa odpowiedzi w milczeniu szedł dalej. Z trudem wlokłem się za nim.
Widząc, jak okropnie się pocę z powodu ostatecznego wyczerpania,
zaprowadził mnie na małą polankę przy drodze. Usiadłem, nieco odpocząłem
i poczułem się trochę lepiej. Z tego punktu zobaczyłem dopiero, że
droga przez nas przebyta wyglądała stroma, poszarpana i najeżona różnymi
kamieniami. O wiele jednak straszniejszy widok roztaczał się przed
nami. Z przerażeniem musiałem zamknąć oczy.
Zawróćmy
- błagałem. - Jeżeli pójdziemy dalej, to jak z powrotem dostaniemy się
kiedykolwiek do Oratorium? Przecież tej stromiźnie nie damy rady!
Chciałbyś, bym cię tu zostawił samego, skoro doszliśmy aż tak daleko? -
poważnie zapytał przewodnik. Wystraszyłem się tej groźby i prawie z
płaczem zawołałem: A cóż ja bym tu począł bez twojej pomocy? A zatem,
chodźmy!
BUDYNEK
Ruszyliśmy
dalej. Droga stała się do tego stopnia spadzista i pokiereszowana, że
prawie niemożliwością było stad prosto. I wtedy na samym dole tej
przepaści, przy wejściu do ciemnej doliny, oczom naszym ukazał się
wielki budynek. Jego potężne odrzwia, mocno zamknięte, znajdowały się
naprzeciwko drogi. Gdy wreszcie dotarłem do samego dołu, zabrakło mi
tchu od duszącego żaru. Tłusty, zielonkawy dym, na przemian z czerwonymi
błyskami, wydobywał się z tych potężnych murów, które majaczyły groźnie
jak najwyższe góry.
Gdzie
jesteśmy? Co to jest? - zapytałem przewodnika. Czytaj napis na
odrzwiach, a dowiesz się. Ujrzałem wówczas następujące słowa: Miejsce,
gdzie nie ma zbawienia. Wiedziałem już, że jesteśmy u bram piekła.
Przewodnik prowadził mnie wokół tego straszliwego miejsca. Od czasu do
czasu, w różnych odstępach, ukazywały się odrzwia z brązu podobne do
pierwszych, a na każdym widniał napis o takiej lub podobnej treści:
"Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i
jego aniołom! (Mt 25,41). Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu,
będzie wycięte i w ogień wrzucone (Mt 7,19). Chciałem zanotować je w
swoim notesiku, lecz przewodnik powstrzymał mnie: Nie ma potrzeby.
Wszystko to masz w Piśmie Świętym. Niektóre z tych zdań zdobią nawet
twoje krużganki. Zapragnąłem powrócić do Oratorium. Próbowałem nawet
cofnąć się, lecz mój przewodnik nie zwracał uwagi na moje wysiłki. Po
wyczerpującej wędrówce, poprzez dolinę niekończącego się parowu,
ponownie znaleźliśmy się na dnie przepaści, na wprost pierwszego
portalu. Przewodnik nagle zwrócił się do mnie. Zdenerwowany i zdziwiony
skinął na mnie, bym usunął się na bok. Patrz - powiedział.
CHŁOPCY NA DRODZE KU POTĘPIENIU
Przerażony
zobaczyłem w oddali, jak ktoś zlatywał po ścieżce w dół z szaloną
szybkością. Gdy się znalazł bliżej, mogłem go rozpoznać: to był jeden z
moich chłopców. Jego włosy sterczały zjeżone na głowie, lub rozwiewały
się na wietrze. Ramionami wykonywał ruchy, jak by znajdował się w wodzie
i próbował utrzymać się na jej powierzchni. Chciał się zatrzymać, lecz
nie mógł. Uderzając o kamienie, spadał coraz szybciej.
Pomóżmy
mu, zatrzymajmy go - wołałem, wyciągając swe ręce na próżno w
powietrze. Zostaw go - odparł przewodnik. Dlaczego? Czy nie wiesz, że
straszliwa jest Boża sprawiedliwość? Myślisz, że potrafisz kogoś
zatrzymać, kto ucieka od Jego gniewu? W międzyczasie młodzieniec
obejrzał się, jakby chciał się upewnić, czy Boży gniew jeszcze go ściga.
W chwilę potem upadł gwałtownie, przewracając się na same dno parowu i
uderzył z siłą w brązowy portal, jak gdyby on był najlepszym
schronieniem w jego obłędnej ucieczce. Dlaczego oglądał się z
przerażeniem do tyłu? - zapytałem. Ponieważ Boży gniew przenika bramy
piekieł, by dosięgnąć i dręczyć nieszczęśnika nawet w samym środku ognia
piekielnego!
Gdy
chłopiec uderzył w bramę, otwarło się natychmiast z głuchym zgrzytem
chyba z tysiąc drzwi wewnętrznych, jakby naciskała je z niewidoczną a
niepojętą siłą bardzo gwałtowna, niepowstrzymana wichura. Wśród
ogłuszającego trzasku otwierały się brązowe odrzwia, znajdujące się od
siebie w pewnej zauważalnej odległości, ale z błyskawiczną szybkością
jedne po drugich. Gdzieś daleko ujrzałem coś, jak by otwór pieca, który
wypluwał ogniste piłki w momencie, gdy ów młodzieniec, wpadł do środka. I
tak, jak szybko się otwarły, tak też gwałtownie zatrzasnęły się z
hukiem.
Znowu
próbowałem zapisać nazwisko nieszczęśliwego chłopca, lecz przewodnik i
tym razem mi na to nie pozwolił. Zaczekaj - rozkazał - i patrz! Trzech
innych moich wychowanków, nieprzytomnie przerażonych, z rozpostartymi
ramionami spadało w dół jeden po drugim, jak potężne głazy.
Zaobserwowałem, że ich ciała także uderzyły o wejściową bramę. W ułamku
sekundy rozwierała się i ona i tysiąc drzwi wewnętrznych. Bezkresny
korytarz wessał trójkę chłopców przy akompaniamencie zanikającego echa.
Potem drzwi znowu się zatrzasnęły. W międzyczasie inni chłopcy spadali w
dół za nimi. Widziałem nieszczęśnika, którego w dół wrzucili źli
koledzy. Inni wpadali sami, lub złączeni ramionami z innymi. Każdy na
swoim czole miał nazwę popełnionego przez siebie grzechu. Wołałem i
krzyczałem nawet w momencie jak upadali, lecz nie słyszeli mnie. Znowu
otwierały się drzwi z hukiem podobnym do grzmotu i zatrzaskiwały się z
głuchym dudnieniem. Zapanowała martwa cisza!
PRZYCZYNY POTĘPIENIA
Złe
towarzystwo, złe książki i grzeszne nawyki - tłumaczył mi mój
przewodnik - są najczęstszym powodem wiecznego odrzucenia. Pułapki
uprzednio widziane doprowadzały rzeczywiście chłopców do ruiny. Na widok
sporej liczby idących na zatracenie, krzyknąłem niepocieszony:, Jeżeli
aż tylu z naszych chłopców tak kończy, to pracujemy daremnie. Jak można
zapobiec tym tragediom? To stan, w którym się obecnie znajdują - odparł
mój przewodnik. Poszliby tam niechybnie, jeżeliby teraz umarli.
Pozwól
mi, zatem zapisać ich nazwiska, bym mógł ich ostrzec i skierować znowu
na drogę do Nieba. Czy ty naprawdę wierzysz, że ktokolwiek z nich
poprawi się po twoim ostrzeżeniu? Być może, że zrobi ono wrażenie na
niektórych, lecz prędko o nim zapomną, mówiąc: Przecież to był tylko
sen. I staną się jeszcze gorsi. Inni przekonani, żeś ich nie
zdemaskował, będą przystępowali do
Sakramentu
Pokuty, ale bez głębszej pobożności, ot po prostu z nawyku. Jeszcze
inni przystąpią do spowiedzi, z lęku przed piekłem, ale z grzechami nie
zerwą. Nie ma, zatem wyjścia dla tych nieszczęśników? Proszę, powiedz,
co mogę dla nich zrobić? Mają przełożonych, niech ich słuchają. Mają
regulaminy, niech je zachowują. Mają Sakramenty Święte, niech je
przyjmują. W tej chwili jakaś nowa grupa chłopców z impetem wpadła w
dół, a drzwi momentalnie się otworzyły. Wejdźmy do środka - powiedział
do mnie przewodnik.
WEJDŹ ZE MNĄ DO ŚRODKA
Cofnąłem
się z przerażenia i strachu, że nie mogę wróci do Oratorium i ostrzec
moich chłopców, aby chociaż innych uchronić od zatraty. Chodź - nastawał
przewodnik - dużo się nauczysz. Lecz najpierw powiedz mi: Chcesz pójść
sam czy też ze mną? Zapytał mnie, widząc moje przerażenie. Wyczuwał
zresztą, że potrzebowałem jego przyjaznej obecności. Zupełnie sam w tym
niesamowitym miejscu? - zapytałem. A jak bym mógł znaleźć drogę powrotu
bez twojej pomocy? Równocześnie błysnęła mi myśl bardzo pocieszająca:
Zanim ktoś zostanie skazany na piekło, musi być wpierw osądzony. A
przecież nade mną sąd jeszcze się nie odbył. Pójdźmy - odważnie
zawołałem.
Weszliśmy
do tego straszliwego korytarza i lotem błyskawicy przelecieliśmy przez
niego. Nad wszystkimi wewnętrznymi bramami rzucały się w oczy napisy
pełne gróźb. Ostatnia z nich prowadziła na wielkie, bardzo ponure
podwórze, zakończone w głębi niewiarygodnie olbrzymim i odstraszającym
wejściem. Nad nim widniał napis: Ześle w ich ciało ogień i robactwo i
jęczeć będą z bólu na wieki (Jdt 16,17). I będą cierpieć katusze we dnie
i w nocy i na wieki wieków (Ap 20,10). Tutaj wszelkiego rodzaju męki na
zawsze. Tutaj jedynie chaos i strach wieczny mieszkają (Hi 10,22). Dym
ich katuszy na wieki wieków się wznosi (Ap 14,11). Nie ma pokoju dla
bezbożnych (Iz 48,22). Będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 8,12).
W
czasie, kiedy czytałem te wszystkie wstrząsające stwierdzenia,
przewodnik stał na samym środku podwórka. Następnie podszedł do mnie i
powiedział: Odtąd nikt już tu nie będzie miał ani kolegi, który pomoże,
ani życzliwego przyjaciela. Nie spotka serca kochającego, ani wzroku
litościwego, ani nie usłyszy dobrego słowa. To wszystko już przepadło na
zawsze. Czy chcesz to tylko zobaczyć, czy może osobiście doświadczyć?
Chcę tylko zobaczyć - odpowiedziałem.
WĄSKI KORYTARZ
Zatem
chodź ze mną - odpowiedział mój przyjaciel i ciągnąc mnie za sobą,
przeszedł przez bramę na korytarz, na którego końcu stała wieża
obserwacyjna, cała okolona ogromną, kryształową szybą. Gdy tylko
wstąpiłem na próg wieży, poczułem nieopisany lęk, który mnie jakby
sparaliżował, tak, że nie odważyłem się zrobić ani kroku. Gdzieś wysoko
nade mną zobaczyłem coś, co przypomniało przeogromną pieczarę. Stopniowo
zanikała, tworząc jakieś zagłębienie zapadające się daleko, daleko we
wnętrznościach gór. Góry płonęły, ale odmiennym ogniem, jaki my znamy,
czyli ogniem skaczących płomieni. Cała pieczara i wszystko w niej;
ściany, sufit, grunt, żelastwa, kamienie, drewno i węgiel - wszystko
rozżarzone do białości ziało tysiącami stopni gorąca. Ten ogień nie
spalał, ale spopielał. Nie znajduję po prostu słów, by wypowiedzieć
zgrozę tej czeluści. Bo dawno przygotowano palenisko, ono jest także dla
króla gotowe, zostało pogłębione, rozszerzone; stos węgli i drwa w nim
obfitują. Tchnienie Pana niby potok siarki je rozpalił (Iz 30,33).
Ogarnęła
mnie plątanina oszałamiających myśli, bo zobaczyłem, jak jakiś chłopiec
roztrzaskał się o bramę. Wydał przerażający okrzyk, jak ktoś, kto wpadł
w kadź z rozpalonym do białości metalem. Następnie stoczył się w sam
środek pieczary. Tam natychmiast znieruchomiał i pozostał już tak,
rozżarzony temperaturą tego ognia. Tylko echo okropnego jęku ciągnęło
się jeszcze długo.
Oszołomiony
tym wszystkim, przypatrywałem mu się bliżej przez moment. Wydawało mi
się, że to jeden z moich chłopców z Oratorium. Czy to jest ten a ten? -
zapytałem przewodnika. Tak - brzmiała odpowiedź. Dlaczego stał się taki
nieruchomy? Dlaczego tak rozżarzył się do białości? Chciałeś przecież
tylko zobaczyć odpowiedział - niech ci to wystarczy. Każdy ogniem będzie
posolony (Mk 9,49). Drugi znów chłopiec wpadł z szalonym impetem do
pieczary. I zawisł tam w pozycji nieruchomej. Wydał jedynie okrzyk
przerażenia rozdzierający serce. Jego jęk zmieszał się z echem wycia
kolegi, który go uprzedził. Potem inni wychowankowie, w liczbie wciąż
wzrastającej, ginęli w oka mgnieniu w czeluści. Z niewyobrażalnym
skowytem natychmiast nieruchomieli i płonęli wielkim ogniem.
Spostrzegłem, że pierwszy chłopiec był jakby przygwożdżony do miejsca.
Jedna z jego rąk i nóg zawisła w powietrzu. Drugi leżał na podłodze
dziwnie zgięty we dwoje. Inni przybierali najrozmaitsze pozy:
balansowali na jednej nodze lub ręce, leżeli lub siedzieli bokiem,
stali, klęczeli, czy też łapali się za włosy. Scena ta przypomniała
znaną grupę Laookona, przedstawiając młodych ludzi w najstraszliwszych,
pełnych cierpienia pozycjach. Ciągle nowi chłopcy dostawali się do
pieca. Niektórych znałem, inni byli mi zupełnie obcy. Wówczas
przypomniałem sobie słowa z Pisma świętego o potępionych: Drzewo… na
miejscu, gdzie upadnie, tam leży (Koh 11,3).
LOS INNYCH CHŁOPCÓW
Coraz
bardziej przerażony, zapytałem mojego przewodnika: Czy ci chłopcy,
lecąc do tej przepaści, wiedzieli, dokąd idą? Nie ma wątpliwości. Tyle
razy dawano im przestrogi. Oni sami jednak wybierali sobie drogę w tym
kierunku.
Nie
odczuwali wstrętu do grzechu ani z nim nie walczyli. Gorzej,
lekceważyli i odrzucali nieustannie Miłosierdzie Boże, wzywające ich do
pokuty. Prowokowali tym Bożą Sprawiedliwość. O, jak okropnie muszą
przeżywać ci nieszczęśni chłopcy fakt, że nie mają już żadnej nadziei -
wykrzyknąłem. Jeżeli chcesz naprawdę poznać ich uczucia, ich rozpacz i
szal, to podejdź nieco bliżej - zauważył przewodnik. Zrobiłem parę
kroków naprzód i zobaczyłem, że wielu z owych biednych potępieńców
zajadle walczyło ze sobą jak wściekłe psy. Inni drapali sobie twarze i
ręce, swoje własne ciało i z pogardą odrzucali je precz. Wtedy nagle
cały sufit pieczary stał się przejrzysty jak kryształ. Ukazał się
skrawek nieba, a w nim ich koledzy promieniujący szczęściem wiekuistym.
WZGARDZONE MIŁOSIERDZIE BOGA
Biedni
zatraceńcy płonęli wściekłością w szalonym gniewie i ziali zazdrością,
bo kiedyś wyśmiewali się ze Sprawiedliwego. Widzi to występny, gniewa
się, zgrzyta zębami i marnieje (Ps 112, 10). Dlaczego nie słyszę żadnego
głosu - zapytałem przewodnika. Podejdź bliżej - doradził. Poprzez
kryształową szybę usłyszałem krzyki i szlochy, bluźnierstwa pod adresem
świętych. Głosy ich zlewały się ze sobą. Rozlegał się wokoło zgiełk
ostrych krzyków i zawodzeń.
Gdy
uprzytamniają sobie błogosławiony los swoich dobrych kolegów -
powiedział - muszą wręcz wykrzyknąć: To ten, co dla nas głupich niegdyś
był pośmiewiskiem i przedmiotem szyderstwa: Jego życie mieliśmy za
szaleństwo, śmierć jego - za hańbę. Jakże, więc policzono go między
synów Bożych i ze świętymi ma udział? To myśmy zboczyli z drogi
prawdziwej (Mdr 5,4-5). Dlatego też wykrzykują: Nasyciliśmy się na
drogach bezprawia i zguby, błądziliśmy po bezdrożnych pustyniach, a
drogi Pańskiej nie poznaliśmy. Cóż nam pomogło nasze zuchwalstwo?... To
wszystko jak cieo przeminęło (Mdr 5,7-9).
Takie
to są ich tragiczne zawodzenia, które powtarzać się będą przez całą
wieczność. Lecz ich krzyki, skargi i wszelkie wysiłki są daremne.
Owładnie nim siła nieszczęścia (Hi 20,22). Już nie istnieje dla nich
czas. Jest tylko wieczność. Widząc to wszystko i słysząc, nagle
zapytałem siebie: Jakżeż mogą ci chłopcy byd potępieni? Przecież wczoraj
wieczorem bawili się jeszcze w Oratorium. Chłopcy, których tutaj
widzisz - odpowiedział - są umarli dla Bożej Łaski. Gdyby skonali w tej
chwili, czy nie chcieli wycofać się ze swoich niecnych dróg, zostaliby
potępieni. Lecz tracimy czas. Chodźmy dalej
OGIEŃ NIEUGASZONY
Poprowadził
mnie dalej. Zeszliśmy w dół korytarzem do nisko położonej pieczary. Nad
wejściem do niej znajdował się napis: Robak ich nie zginie i nie
zagaśnie ich ogień (Iz 66,24). Pan Wszechmogący ich ukarze… ześle w ich
ciało ogień i robactwo i jęczeć będą z bólu na wieki (Jdt 16,17). Tutaj
uświadomiłem sobie jak potworne wyrzuty sumienia cierpieli wychowankowie
naszych szkół. Przeżywali nieludzkie męki, przypominając sobie każdy
nieodpuszczny grzech i sprawiedliwą karę za niego. Mogli przecież
korzystać z licznych i niezwykłych środków ku naprawie swego życia,
wytrwania w cnocie i zbierania zasług na niebo. Z trwogą przypominali
sobie lekkomyślnie odrzucone hojne łaski, udzielane przez Najświętszą
Dziewicę… Przeżywali prawdziwą gehennę, wiedząc, że tak łatwo mogli się
zbawić, a teraz są nieodwołalnie straceni na zawsze. Cisnęło im się na
pamięć tyle dobrych postanowień, których niestety nigdy nie wypełnili.
Piekło rzeczywiście wybrukowane jest dobrymi intencjami!
W
niższej pieczarze zobaczyłem ponownie w ognistym piecu chłopców z
Oratorium: kilku przebywało w nim aktualnie, a inni to byli
wychowankowie lub też całkowicie mi nieznani. Z bliska zauważyłem, że
obsiadło ich różnego rodzaju robactwo, które wgryzało się w ich serca,
oczy, ręce, nogi i całe ciało z takim okrucieństwem, że nie sposób tego
opisać. Bezradni i nieruchomi chłopcy stawali się łupem różnego rodzaju
tortur.
W
nadziei, że uda mi się z nimi porozmawiać lub dowiedzieć się przyczyn
ich potępienia, zbliżyłem się jeszcze bardziej do nich, lecz żaden z
nich nie wypowiedział ani jednego słowa, ani też na mnie nie popatrzył.
Zapytałem swego przewodnika o powód takiego zachowania. Wyjaśnił mi, że
potępieni są całkowicie pozbawieni wolności. Każdy musi ponieść swoją
karę w całej jej rozciągłości. A teraz - dodał - musisz, także wejść do
następnej pieczary. O, nie! - zaprotestowałem z krzykiem.
Zanim
człowiek dostanie się do piekła, musi przedtem odbyć się nad nim sąd.
Ja nie zostałem jeszcze osądzony i nie chcę tam pójść! Posłuchaj -
powiedział - masz do wyboru: albo wejść do piekła i uratować swoich
chłopców, albo pozostać na zewnątrz i pozostawić ich w mękach. Co
wybierasz?
Chwilę
wahałem się w milczeniu. Oczywiście, kocham swoich chłopców i bardzo
pragnę pomóc im się zbawić - odpowiedziałem, - lecz czy nie ma żadnego
innego sposobu na to? Jest sposób - mówił dalej, - lecz pod warunkiem,
że zrobisz wszystko, co będzie w twojej mocy. Odetchnąłem z ulgą i
powiedziałem sobie natychmiast, że zrobię chętnie wszystko, by uwolnić
moich ukochanych synów duchowych od takich tortur. Wejdź, zatem do
środka - powiedział mój przyjaciel - i przypatrz się, jak dobry,
Wszechmogący Bóg miłościwie ofiaruje tysiące środków, by twoich chłopców
doprowadzić do prawdziwej pokuty i uratować ich od śmierci wiecznej.
Ujął
mnie za dłoń i wprowadził do pieczary. Po kilku krokach poczułem, jak
bym się nagle znalazł w wielkiej okazałej sali, której szklane drzwi
kryły parę innych jeszcze wejść. Na jednym z nich odczytałem napis:
Szóste przykazaniem Wskazując na niego, mój przewodnik tłumaczył:
Przekraczanie tego przykazania stało się powodem ruiny wiecznej bardzo
wielu chłopców. Czy nie chodzili do spowiedzi. Owszem, przystępowali do
niej, lecz albo grzechy zatajali, albo też wyznawali w sposób
niewłaściwy. Jedni ze wstydu podawali fałszywą liczbę grzechów. Inni
oddawali się tym występkom jeszcze w czasie swojego dzieciństwa, a potem
zabrakło im odwagi wypowiedzenia ich przed kapłanem lub też zrobili to
niewystarczająco. Część z nich nigdy naprawdę nie żałowała za swoje
przewinienia w tym względzie lub nieszczerze postanawiała unikać ich w
przyszłości.
Nie
brakowało i takich, którzy zamiast przebadać swoje sumienie i zrobić
dokładny rachunek, cały swój wysiłek skierowali na to, w jakie słowa
ubrać swoje niecne czyny i oszukać spowiednika. Każdy, umierając w takim
stanie duszy, zdawał sobie dobrze z tego sprawę. Teraz ponosi tragiczne
następstwa przez całą wieczność. Tylko szczery żal gładzi te grzechy i
zapewnia szczęśliwość na wieki. Czy chcesz wiedzieć, dlaczego nasz
miłosierny Bóg przyprowadził cię tutaj?
Podniósł
zasłonę i zobaczyłem grupę chłopców z Oratorium - wszystkich znałem
doskonale - znajdujących się tutaj ze względu na ten właśnie grzech.
Wielu z nich cieszyło się w Oratorium opinią bardzo dobrych wychowanków.
Z pewnością pozwolisz mi teraz zapisać ich nazwiska, bym mógł ich
ostrzec indywidualnie - krzyknąłem. To wcale nie jest konieczne! Co więc
proponujesz; co mam im powiedzieć? W kazaniach mów zawsze o grzechach
przeciwnych czystości. Takie ogólne ostrzeżenie wystarczy. Zrozum, że
jeżeli nawet indywidualnie będziesz ich ostrzegał, chętnie będą ci
obiecywali poprawę, ale tylko w słowach.
Do
mocnego postanowienia potrzebna jest Łaska Boża, ale taka, której twoi
chłopcy nie odrzucą. Jeżeli będą się modlić, Bóg okaże im swoją miłość,
przebaczy i zapomni ich upadki. Ty ze swej strony módl się także i wiele
pokutuj. A gdy chodzi o chłopców, to niech stosują się do tych
napomnień i radzą swoich sumień. Ono im podpowie, co czynić należy.
Przez
następne pół godziny rozmawialiśmy o warunkach dobrej spowiedzi. Potem
mój przewodnik kilkakrotnie wykrzyknął silnym głosem: - Avertere!
Avertere?!! Co to ma znaczy - zapytałem? Zmień życie!
UWIKŁANI W RZECZY PRZYZIEMNE
Zmieszany,
skłoniłem głowę z zakłopotaniem i chciałem odejść, ale on mnie
powstrzymał. Nie widziałeś jeszcze wszystkiego - wytłumaczył. Podniósł
inną zasłonę, za którą przeczytałem takie zdanie: A ci, którzy chcą się
bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę, (ITm 6,9).
To
nie dotyczy moich chłopców - zaoponowałem - są tak samo biedni jak i
ja. Nie jesteśmy bogaci i nie chcemy nimi być. Na bogactwo nie zwracamy
żadnej uwagi. Gdy jednak kurtyna się uniosła, zobaczyłem grupę chłopców
dobrze mi znanych. Cierpieli podobne tortury, jak i poprzedni. Mój
przewodnik wskazał mi na nich ze słowami: Jak widzisz, napis odnosi się
także i do twoich chłopców. Jak to możliwe? - zapytałem. Zatem ci
wytłumaczę - odrzekł. - Sercami niektórych chłopców owłada tak silna
pokusa posiadania rzeczy materialnych, że maleje w nich miłość ku Bogu.
Stąd rodzą się grzechy przeciw miłości, pobożności i łagodności. Już
samo pragnienie bogactwa może zdeprawować serce, zwłaszcza, jeżeli ono
prowadzi do niesprawiedliwości.
Twoi
chłopcy są biedni, lecz pamiętaj, że chciwość i lenistwo to źli
doradcy. Jeden z twoich wychowanków popełnił poważną kradzież w swoim
rodzinnym mieście. Mógł ją naprawić, a przecież wcale o tym nie
pomyślał. Inni próbowali się włamać do spiżarni albo do biura
administratora czy ekonoma. Nie brakuje i tych, którzy grzebią w
teczkach i pulpitach swoich kolegów i zabierają im jedzenie, pieniądze i
inne rzeczy, nie mówiąc o kradzieży książek i innych przedmiotów...
Wymienił
wiele nazwisk, a potem ciągnął dalej: Niektórzy znajdują się tutaj, bo
skradli ubrania, bieliznę, koce i płaszcze z szatni Oratorium po to, by
wysłać swoim rodzinom do domu. Inni pokutują w tym miejscu za poważną i
świadomie wyrządzoną krzywdę lub też za to, że nie zwrócili rzeczy czy
sum wypożyczonych. Teraz wiesz już wszystko, więc upomnij ich. Muszą
przezwyciężać wszystkie swoje próżne i szkodliwe pragnienia, zachowując
prawo Boże i dbając o swoje czyste sumienie. Inaczej chciwość może ich
doprowadzić do jeszcze większych wykroczeń...
Zastanawiałem
się, dlaczego aż tak okropne kary spotkały chłopców za przekroczenia, o
których oni niewiele myśleli. Mój przewodnik obudził mnie z zamyślenia
słowami: Przypomnij sobie, co ci oznajmiono, gdy widziałeś zniszczone
grona na winorośli. W tej chwili uniósł inną zasłonę, kryjącą wielu
moich chłopców z Oratorium, których natychmiast wszystkich poznałem.
Napis nad zasłoną brzmiał: Korzeń wszystkiego zła. Wiesz, co to znaczy? -
zapytał mnie, - do jakiego grzechu to się odnosi? Do pychy? Zapytałem. A
mówiono mi zawsze, że pycha jest korzeniem wszelkiego zła. Mówiąc
generalnie, tak jest, ale z drugiej strony wiesz dobrze, co sprowokowało
Adama i Ewę do popełnienia grzechu, za który zostali wypędzeni ze
swojego ziemskiego raju. Nieposłuszeństwo? Właśnie! Nieposłuszeństwo
jest korzeniem wszelkiego zła. A co mam swoim chłopcom opowiedzieć na
ten temat.
POSŁUSZEŃSTWO
Słuchaj
uważnie: chłopcy, których tu widzisz, przygotowali sobie tak tragiczny
koniec przez nieposłuszeństwo. Ten i ów, kiedy myślałeś, że w nocy
spokojnie śpi, opuścił sypialnię, by włóczyć się po boisku. Wbrew
regulaminowi plątał się po niebezpiecznych terenach, a nawet po
rusztowaniach murarskich, narażając swoje zdrowie, a czasem i życie.
Inni szli wprawdzie do kościoła, lecz wbrew zaleceniom zachowywali się
źle. Poniechawszy modlitwę, oddawali się marzeniom i przeszkadzali innym
lub też drzemali w czasie nabożeństwa.
Biada
tym, którzy zaniedbują modlitwę! Kto się nie modli, wstępuje na drogę
wiodącą ku potępieniu? Znajdziesz w tym miejscu i takich, którzy,
zamiast śpiewać psalmy czy też godzinki ku czci Najświętszej Dziewicy,
czytali świeckie, lub co gorsza, zakazane książki. Wymienił też inne
jeszcze przykłady łamania dyscypliny. Po jego słowach opanował mnie
smutek i przygnębienie. Czy mogę o tym wspomnieć moim chłopcom? -
zapytałem, patrząc mu prosto w oczy. Tak, możesz. Wszystko, co tylko
zapamiętasz. Jakich rad powinienem im udzielić, by uchronić ich od
takiej tragedii? Przypominaj im nieustannie, że przez posłuszeństwo
Bogu, Kościołowi, swoim rodzicom i przełożonym, nawet w drobnych na
pozór sprawach, zbawią się na pewno. I nic więcej? Ostrzegaj ich też
przed bezczynnością. Dawid z powodu lenistwa popadł w grzech. Jeśli będą
wciąż zajęci, zabraknie szatanowi sposobności do kuszenia ich.
Skłoniłem
głowę i przyobiecałem, że tak uczynię. Na pół omdlony z trwogi i
strachu, zdołałem jedynie wyszeptać: Dzięki ci, że byłeś dla mnie tak
dobry. Teraz, proszę ciebie, wyprowadź mnie już stąd. Dobrze! Chodź
zatem ze mną. Wziął mnie za rękę, by dodać otuchy i podtrzymywał mnie,
gdyż z braku sil słaniałem się na nogach. Po opuszczeniu holu, w
zawrotnie szybkim tempie wróciliśmy na straszny podwórzec i długi
korytarz. Minąwszy ostatni portal z brązu, przewodnik zatrzymał mnie i
powiedział: Teraz, kiedy już zobaczyłeś, co cierpią inni, musisz sam
także doświadczyć grozy piekła. Nie, nigdy! Krzyknąłem przerażony.
DOTKNIJ PIEKIELNYCH MURÓW
Ale
on obstawał przy swoim, chociaż ja miałem ochotę uciec. Nie bój się -
powiedział mi - po prostu spróbuj. Dotknij tego muru. Nie mogłem zdobyć
się na odwagę i próbowałem oddalić się, lecz powstrzymał mnie od tego.
Spróbuj - wciąż nalegał. Trzymając mnie mocno za rękę, pociągał ku
ścianie. Dotknij jeden raz - nakazał a będziesz miał prawo opowiedzieć,
że nie tylko widziałeś, ale i dotykałeś ścian, za którymi ludzie cierpią
wieczne męki. Zrozumiesz, jak straszny musi być ostatni mur, skoro już
pierwszy jest nie do zniesienia. Popatrz na tę ścianę! Spojrzałem na nią
uważnie. Wydawała mi się niewiarygodnie gruba. Tysiące takich ścian
znajduje się między nią, a prawdziwym ogniem piekła - tłumaczył mój
przewodnik. Tysiące murów je otacza, każdy ma tysiąc miar grubości i w
takiej też odległości znajduje się jeden od drugiego. Jedna miara to
tysiąc mil. Ten pierwszy mur, zatem jest oddalony o milion milionów mil
od piekielnego ognia. Jest to, więc bardzo odległa krawędź samego
pieklą.
Słysząc
to, instynktownie cofnąłem się, lecz on chwycił moją dłoń, rozwarł ją
siłą i przyciągnął do pierwszego z tysięcy murów. Odczułem tak szalony
ból, że ze skowytem odskoczyłem do tyłu i obudziłem się w swoim łóżku.
Dłoń mocno piekła i musiałem ją trzymać, by złagodzić ból. Wstawszy
rano, zauważyłem, że była spuchnięta. Chociaż przecież tylko we śnie
dotykałem muru, z dłoni mojej schodziła skóra.
Mając
na uwadze, że nie należy was zbytnio przerażać, pominąłem opisywanie
wielu strasznych szczegółów, chodź je widziałem i przeżywałem. Przez
następne siedem nocy nie mogłem spać, tak dalece czułem; się
podekscytowany tym niesamowitym widzeniem sennym. Wiemy, że nasz Doby
Bóg opisywał piekło zawsze w symbolach. Gdyby ukazał je nam w całej
rzeczywistości, nie bylibyśmy w stanie go pojąc. Nikt ze śmiertelników
nie może zrozumieć tych spraw.
Fragment książki p.t.: "Sny i wizje Św. Jana Bosko"