Święty Wilhelm, potomek znakomitej rodziny hrabiów
de Nevers, urodził się około roku Pańskiego 1135 w
Artel, dziedzicznym zamku jego rodziców, położonym w
Belgii. Wuj jego, archidiakon katedry swesoneńskiej,
którego pieczy powierzono go od dziecięctwa,
wychowując go jak najstaranniej, zaszczepił w jego sercu
gruntowną pobożność oraz wykształcił go znakomicie
w naukach świeckich. Po ukończeniu nauk wstąpił
Wilhelm do stanu duchownego i został kanonikiem
swesoneńskim i paryskim, lecz oświecony łaską Ducha
świętego przejął się przekonaniem, że jeśli
pozostanie w świecie, dusza jego będzie narażona na
większe niebezpieczeństwa, aniżeli okręt miotany
burzą na morzu. Dlatego mimo słabego zdrowia, pragnąc
wieść życie odosobnione, wstąpił do klasztoru
grandmonckiego w prowincji Limoż. Szukał ukrycia i
chciał, aby świat nic o nim nie wiedział, a oto
wkrótce tak odznaczył się cnotami zakonnymi i wielką
świątobliwością, że nie tylko w całej okolicy
zasłynął, ale opat jego obecny na soborze powszechnym,
odbytym w owym czasie pod przewodnictwem Ojca świętego
Innocentego III w Lyonie, publicznie wobec wszystkich
zgromadzonych biskupów i prałatów wychwalał jego
cnoty i świątobliwość.
Wskutek wielkiego zamieszania, jakie wszczęło się
było w zarządzie klasztoru w którym zostawał,
święty Wilhelm zmuszony był przejść do Cystersów.
Przyjęty do tego zakonu w klasztorze koło miasta
Pontini, po roku nowicjatu wykonał śluby uroczyste. Od
tej chwili żył jakby już nie na tej ziemi. Cały
zatopiony w Bogu, obdarzony darem coraz wyższej
bogomyślności, pogrążony w ciągłym skupieniu ducha,
z największą ścisłością spełniając najmniejsze
przepisy reguły zakonnej, pełen miłości dla braci,
tak umorzył w sobie wszelkie potrzeby zmysłów, że
jedzenie i picie było dla niego prawdziwą męką. Dla
czystości serca otrzymał w wysokim stopniu dar
modlitwy; zwłaszcza przy Mszy świętej tak był
przejęty nabożeństwem, że wylewał rzęsiste łzy.
"Gdy sobie rozważę - mawiał - że Jezus Chrystus
codziennie oddaje się na ołtarzu swemu Ojcu
niebieskiemu jako ofiara pojednania, nie mniejsza
przenika mnie boleść, jak gdybym Go na żywe oczy
widział umierającego na górze Kalwaryjskiej".
Wkrótce został Wilhelm przeorem klasztoru, a niedługo
potem wybrano go na opata fonteniańskiego; taki sam
urząd piastował później w klasztorze karoliwieńskim
(Chalin), w diecezji sanleńskiej położonym. Godności
takie należały wówczas do najświetniejszych, a tym,
którzy je piastowali, dawały wielki wpływ na sprawy
całego kraju, natomiast dla Wilhelma stały się powodem
do tym głębszej pokory. Pragnął, aby go poczytywano
za ostatniego i uniżał się przed najmłodszym z
braciszków, o ile tylko mógł to uczynić bez
naruszenia powagi swojego urzędu. Obok takiej pokory,
odznaczał się ciągle życiem nadzwyczaj umartwionym i
zachowywał swobodę ducha niczym i nigdy niezachwianą.
Posunąwszy się już nieco w lata, a zawsze wątłego
będąc zdrowia, żywił nadzieję, że już do końca
życia będzie mógł pozostać w ulubionym klasztorze
karoliwieńskim, lecz najniespodziewaniej mianowany
został arcybiskupem bituryceńskim. Zawiadomiony o tym
zasmucił się i przeraził, jakby na wiadomość o
największym nieszczęściu, jakie go spotkać mogło.
Czynił, co tylko było możliwe, aby go tą godnością
nie obarczano; czynił nawet przygotowania do tajemnej
ucieczki w obce kraje, lecz zmuszony wyraźnym rozkazem
władzy zakonnej i legata papieskiego, objął pasterski
urząd.
Zostawszy arcybiskupem nie rozstał się z ubogim
habitem zakonnym i nie przestawał wieść życia
umartwionego, jakie wiódł dotąd. Pałac jego stał
ciągle otworem dla ubogich, którzy mieli do niego wolny
wstęp w każdej godzinie dnia i nocy. W całym domu nie
było żadnej niewiasty; co więcej nigdy nie przyjmował
niewiast w swoim mieszkaniu, mawiał bowiem, iż dość
jest widywać je w kościele i że powaga biskupia i
surowość życia, jakie wieść powinien, zawsze cierpi
na przestawaniu z białogłowami. Co dzień usuwał się
na samotne miejsce i przez kilka godzin zatapiał się w
bogomyślności, czerpiąc w niej światło i siłę do
sprawowania swojego wysokiego obowiązku. Zwykle
rozmyślał wtedy nad śmiercią, utrzymując, iż
pamięć o niej jest najskuteczniejszym lekarstwem na
wszelkie choroby duszy. Brzydził się nawet cieniem
chciwości, tak dalece, iż nigdy nie pozwalał, aby
drogą procesu poszukiwano jego dochodów, jeśli ci,
których to było obowiązkiem, nie chcieli ich
uiszczać. Zniósł w swojej diecezji przywilej, w wielu
miejscowościach w owym wieku istniejący, aby winowajcy
skazywani na kary pieniężne, składali haracz
biskupowi. Będąc tak obojętnym na swoje osobiste
korzyści, praw i przywilejów Kościoła przestrzegał i
bronił najgorliwiej. Pod tym względem w niczym nie
ustępował, choćby to nawet było połączone z
narażeniem własnej osoby. Broniąc śmiało praw i
niektórych przywilejów swojej diecezji, których nie
chciał uszanować król Filip August, ściągnął był
na siebie gniew tego monarchy. Król przysłał po niego
swoich urzędników, ale arcybiskup oparł się im
stanowczo i okazał się w obronie praw Kościoła tak
nieugiętym, że mu król zagroził konfiskatą dóbr i
wygnaniem. I to nie zachwiało stałości biskupa, a gdy
król Filip przekonał się w końcu o niesłuszności
swoich żądań, pełen podziwu dla jego odwagi, począł
go darzyć wielkimi łaskami.
Nadszedł był czas, kiedy błędy albigensów,
szerząc się wszędzie, coraz bardziej poczęły
zalewać i kraje Langwedocji i Aragonii, dotychczas wolne
od tej herezji. Święty Wilhelm, lubo już bardzo
podeszłego wieku, a trudami arcybiskupstwa i życiem
pokutnym znacznie zwątlony na siłach, umyślił jednak
udać się tam, aby głosić słowo Boże, powstrzymać
szerzące się kacerstwo, już i jego diecezji grożące,
lecz właśnie gdy zabierał się dokonać tego zamiaru,
Pan Bóg dał mu poznać, że ostatnia jego godzina jest
już bliska. Zachorował dość ciężko, jednakże w
uroczystość Trzech Króli, lubo silną gorączką
trapiony, zapragnął raz jeszcze przemówić do
ukochanego ludu swojego, tłumnie zgromadzonego w
kościele, a wielce zasmuconego wiadomością o chorobie
arcybiskupa. Kazał więc zaprowadzić się do kościoła
i tam miał kazanie, biorąc za tekst słowa Pisma
świętego: Czas jest,
abyśmy już ze snu powstali (Rzym.
13,11). Najprzód w słowach pełnych namaszczenia
upominał lud swój, aby wiernie trwał w wierze
świętej i pełnieniu przykazań Pańskich, a potem
pożegnał się z wszystkimi i zszedł z ambony, wśród
płaczu, łkania i żałosnych jęków całego
zgromadzenia. Wróciwszy do mieszkania uczuł się bardzo
osłabionym, zażądał tedy niezwłocznie ostatnich
Sakramentów św., które przyjął, klęcząc i
zalewając się rzewnymi łzami. Poleciwszy następnie,
aby go przyodziano w te suknie biskupie, w których
przyjmował święcenia i w których chciał być
pochowanym, położył się na gołej ziemi popiołem
posypanej i rozpocząwszy jutrznię kanoniczną, gdy
wymówił pierwsze jej słowa: Panie,
usta moje otwórz, oddał ducha Bogu i
poszedł do Nieba, aby chwałę Pańską na wieki tam
opiewać. Błogosławiona śmierć jego nastąpiła dnia
10 stycznia roku Pańskiego 1209. Na wieść o zgonie
sługi Bożego, lud tłumnie zbiegł się do katedry,
oddając cześć ciału jego jak relikwiom świętym. W
tymże dniu nad pałacem arcybiskupim ukazała się
gwiazda jasna jak słońce, którą całe miasto
podziwiało, upatrując w tym dowód i znak świętości
zmarłego pasterza. Istotnie po bardzo krótkim czasie,
bo w dziewięć lat później papież Honoriusz III
policzył go w poczet Świętych.
Nauka moralna
Ilekroć odprawia się Mszę św., dzieje się w
niekrwawy sposób to samo, co niegdyś działo się w
krwawy na górze Golgocie. Jezus Chrystus w
nieskończonej miłości swojej ofiaruje się przez ręce
kapłana Ojcu swemu niebieskiemu na zadosyćuczynienie za
grzechy świata. Myśl ta zawsze wyciskała świętemu
Wilhelmowi łzy z oczu, to też mawiał, że kiedy
wspomni, iż Jezus Chrystus ofiaruje się na ołtarzu
Ojcu niebieskiemu za grzechy ludzi, to mu się wydaje,
jakoby widział Jezusa rozpiętego na krzyżu.
Rozważajmy zatem tę prawdę wiary w całej jej
głębokości i wzniosłości, a uczęszczać będziemy
wtedy nie tylko z większą gorliwością na Mszę św.,
chcąc się stać uczestnikami jej owoców, ale też
słuchać jej będziemy zawsze z największym
nabożeństwem. Przy Mszy świętej winniśmy wzbudzać w
sobie te same uczucia, jakie by nas przejmowały,
gdybyśmy widzieli Jezusa umierającego na górze
Golgocie. Jak w obecności ukrzyżowanego Chrystusa
zalewalibyśmy się łzami na wspomnienie grzechów
naszych i obiecywali poprawę, chcąc tym sposobem
wzajemną miłością odpłacić Jego miłość, tak samo
winniśmy też czynić przy Mszy świętej. Wyobraźmy
sobie, że stoimy z Maryją i Janem pod krzyżem, a gdy
kapłan ukaże nam Ciało i Krew Jezusa Chrystusa,
rozważmy, że Zbawiciel za nasze grzechy tak wielkie
zniósł męki i umarł na krzyżu, a teraz ponownie Ojcu
niebieskiemu Krew i Ciało za nas ofiaruje. Owa
niepojęta miłość Syna Bożego ku grzesznemu rodzajowi
ludzkiemu powinna w nas wzbudzić żal serdeczny i
napełnić gorącą miłością ku Bogu. Żałujmy tedy
szczerze za grzechy nasze, uderzmy się pokornie w piersi
i zawołajmy pełni skruchy: "Jezu, bądź mi
miłościw! Jezu, zmiłuj się nade mną! Jezu,
przepuść mi grzechy moje!". Ilekroć
ten chleb jecie i kielich pijecie, śmierć Pańską
opowiadacie, aż przyjdzie (1 Kor. 11,26).
Modlitwa
Boże, racz to za przyczyną sługi Twego św.
Wilhelma sprawić, abyśmy Mszy świętej codziennie na
zadosyćuczynienie grzechów naszych i na pamiątkę
krwawej ofiary krzyżowej odprawianej, zawsze z
gorliwością, nabożeństwem i wzruszeniem słuchali.
Udziel nam nadal łaski wzgardzenia z całego serca
zaszczytami i bogactwami ziemskimi, abyśmy w ten sposób
stać się mogli godnymi uczestnikami skarbów wiecznych
i korony niebieskiej. Amen.
Św. Wilhelm, biskup
Urodzony dla świata 1135 roku,
Urodzony dla nieba 10.01.1209 roku,
Kanonizowany 1218 roku,
Wspomnienie 10 stycznia
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku, Katowice/Mikołów 1937 r.