Encyklika "Pascendi dominici gregis" o zasadach modernistów - cytaty
Encyklika Pascendi dominici gregis o zasadach modernistów:
Bezpośrednia przyczyna modernizmu leży w wypaczeniu umysłu.
Do tłumu modernistów można zastosować słowa, pisane z wielką goryczą
przez Naszego poprzednika: „Aby ściągnąć oburzenie i nienawiść do
mistycznej Oblubienicy Chrystusowej, która jest światłością prawdziwą,
synowie ciemności zwykli używać w obliczu świata całego, obłudnej
potwarzy, i przeinaczając sens oraz wartość rzeczy i słów, ukazują ją
jako przyjaciółkę ciemności, szerzycielkę ignorancji, wroga nauk,
światła i postępu”. Nic też dziwnego, Czcigodni Bracia, że moderniści z
całą swą złą wolą i z całą cierpkością prześladują katolików, walczących
mężnie w obronie Kościoła.
Książki modernistów pełne nowości witają powszechnym oklaskiem i
okrzykiem podziwu; im bardziej zuchwały jest autor w napaściach na
rzeczy stare, im bardziej podrywa Tradycję i urząd nauczycielski, tym
pochopniej okrzykują go uczonym; gdy wreszcie – i to już powinno przejąć
zgrozą każdego katolika – który z nich zostanie potępiony przez
Kościół, inni natychmiast otaczają go tłumnie, nie tylko składają mu
hołdy publiczne, ale czczą go niemal jako męczennika prawdy. Tym hasłem
pochwał i obelg podniecona i ogłuszona młodzież, pragnąc nie za
ignorantów, lecz za uczonych uchodzić, z drugiej strony – pod silnym
parciem ciekawości i pychy – ulega modernizmowi i wstępuje w jego
szeregi.
Moderniści mówią, iż władza w Kościele, jako że jej cel jest czysto
duchowy, powinna pozbyć się całego tego zewnętrznego przepychu,
wszystkich tych pretensjonalnych zdobień, którymi się publicznie
afiszuje. Zapominają przy tym, że religia, choć przynależy duszy, nie
jest wyłącznie dla duszy i że cześć oddawana władzy przenosi się na
Chrystusa, który tę władzę ustanawia.
[Moderniści] pisząc historię, starają się wydobyć na światło dzienne
wszystko to, co stanowi – wedle ich zapatrywania – ciemną plamę w
dziejach Kościoła, a czynią to pod pretekstem mówienia całej prawdy – z
pewnego rodzaju zadowoleniem. Ulegając pewnym z góry postawionym sobie
twierdzeniom, niszczą, o ile mogą całkiem apriorycznie pobożne tradycje,
będące w powszechnym użyciu. Ośmieszają święte relikwie czczone dla ich
starożytności. Wreszcie pożera ich żądza sławy: rozumieją też, że nikt o
nich nie będzie wiedział, jeżeli będą mówić to, co dotychczas mówiono.
Tymczasem przekonani są, że w ten sposób służą Bogu i Kościołowi: w
rzeczywistości jednak wyrządzają mu nieobliczalne szkody, nie tylko może
tym, co czynią, ile duchem, który ich ożywia oraz poparciem, jakiego
doznają zewsząd zawodne ich wysiłki.
Moderniści pozbawieni podstawy filozoficznej i teologicznej,
przepojeni natomiast do gruntu doktrynami głoszonymi przez wrogów wiary
katolickiej, mienią siebie, z pogardą dla wszelkiej skromności,
odnowicielami tegoż Kościoła.
Moderniści przeprowadzają swe zgubne dla Kościoła plany nie poza tym
Kościołem, lecz w nim samym: stąd też niebezpieczeństwo ma swoje
siedlisko niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym
pewniejszej szkodzie, im lepiej oni go znają. Nadto, przykładają
siekierę nie do gałęzi i latorośli, lecz do samych korzeni, to znaczy do
wiary i do jej żył najgłębszych. Dotknąwszy zaś tego korzenia
nieśmiertelności, szerzą dalej jad po drzewie całym, tak iż nie
oszczędzają żadnej cząstki prawdy katolickiej, żadnej takiej, której by
się nie starali zarazić.
Niektórzy teologowie katoliccy, którzy „nowożytnego” człowieka,
hołdującego zdobyczom tej kultury, pragnęli pogodzić z Kościołem, z
wiarą, nie dostrzegli, że pod tą mieniącą się tęczowymi barwami szatą
nowożytnej kultury kryje się gruby materializm, który nie troszczy się o
życie przyszłe. Stąd usiłowania ich nie tylko spełzły na niczym, ale
sprowadziły ich na manowce.
Wszyscy bowiem moderniści, którzy jako mistrzowie występować i za
mistrzów pragną w Kościele uchodzić, wysławiają głośno filozofię
nowoczesną, a gardzą filozofią scholastyczną; przyznają się do niej nie z
innego powodu, lecz dlatego, że nie znając wcale filozofii
scholastycznej, nie mieli argumentu do rozwikłania pomieszanych pojęć i
odparcia sofizmatów! Z zaślubin zaś fałszywej filozofii z wiarą wyłonił
się ich system, rażący niezliczoną ilością błędów potwornych.
Zaprawdę, nie odbiega od prawdy, kto modernistów uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych.
Zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów
Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni – że tak powiemy – w
samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są
mniej dostrzegalni.