Ostatnia publikacja wydawnictwa Angelus Press próbuje przedstawić sedewakantyzm jako fałszywe rozwiązanie kryzysu w Kościele, natomiast stanowisko Bractwa Św. Piusa X jako jedyne naprawdę katolickie rozwiązanie.
Próbuje się tego dokonać
fałszując stanowisko sedewkantystyczne i unikając dostrzeżenia teologicznych
błędów i kultowych praktyk swojej organizacji.
1. Przez cały tekst wielokrotnie
i uporczywie przewija się założenie
autora tekstu, że swoje stanowisko opiera na rozwadze, sugerując w domyśle,
że sedewakantystom brak
tej moralnej cnoty. Ustalmy wyraźnie definicję roztropności. Według
Prümmera, św. Tomasz i Arystoteles
definiują roztropność jako adekwatną do stanu rzeczy wiedzę na temat tego,
co należy zrobić… albo intelektualną cnotę, gdy człowiek postawiony w konkretnej
sytuacji rozpoznaje, co jest dobre, a co jest złe… są trzy akty roztropności:
starannie radzić się, poprawnie osądzić i działać. Można zadać
sobie pytanie, do jakiego stopnia ks. Simoulin spełnił te kryteria.
2. Autor klasyfikuje sedewakantystów jako 1) "rygorystów",
2) "konklawistów" albo 3) zwolenników tezy
Cassiciacum. Rozważmy przede wszystkim tych ostatnich, których można z
grubsza scharakteryzować jako uważających,
że mamy papieża nieposiadającego żadnego autorytetu władzy, możliwej jednak
do odzyskania, gdyby on powrócił do wiary. Chociaż stanowisko to
jest popierane przez pewne wysoce inteligentne
osoby (biskup Guerard des Lauriers, biskup McKenna, biskup Sanborn i ks.
Ricossa – to tylko niektóre osoby piszące w jego obronie), pozostaje jednak
faktem, że przeciętny katolicki sedewakantysta ani nie rozumie tej tezy,
ani w nią nie wierzy. Gdyby pójść do
sedewakantystycznej parafii i zapytać ludzi tam uczęszczających, co to jest
teza Cassiciacum, to nie wiedzieliby, o czym w ogóle jest mowa.
Do tej kategorii [(tzn. zwolenników "tezy")]
można by zaliczyć niespełna 1% tradycyjnych katolików (1).
2. Podczas gdy prawdą jest,
że istnieje umiarkowana liczba "konklawistów" oraz mamy całe
mnóstwo, przesyt "papieży", którzy
albo sami się wybrali, albo mają za sobą stosunkowo małą grupę popierających
ich ludzi, to faktem pozostaje, że postawa sedewakantystyczna nie
jest
w żaden sposób związana z nimi. Niech będzie jasnym, że dzisiaj w kościołach
nie dzieje się nic takiego, co mogłoby przeszkadzać komuś w byciu prawdziwym
katolikiem. Chociaż oczywiście godne pożałowania jest, że nie mamy prawdziwego
papieża zdolnego do pokierowania działalnością Kościoła, to powinno być
jasne, że nie ma niczego, co powstrzymywałoby katolika od bycia katolikiem.
Tak zawsze się działo w czasie okresów określanych jako "bezkrólewie".
Jak to powiedziała Anna Katarzyna Emmerich, jeżeli jest chociaż jeden katolik
posiadający wiarę, to Kościół w nim zamieszkuje.
3. Określanie sedewakantystów
jako "rygorystów" jest nieodpowiednie,
gdyż domyślnie sugeruje, że są oni fanatyczni. Taka sytuacja jest jak najbardziej
oderwana od rzeczywistości, gdyż sedewakantyzm jest po prostu logiczną odpowiedzią
na sytuację, z jaką spotykamy się dzisiaj w posoborowym
Kościele. Mówienie o "rygorystycznym
sedewakantyście" jest równie bezpodstawne, jak mówienie o "sedewakantyście
liberalnym".
4. Dwa problemy, które autor
porusza, wymagają wyraźnych i klarownych odpowiedzi.
A) Autor uważa, że sedewakantysta zaprzecza niezniszczalności Kościoła.
Mówiąc łagodnie, jest to nonsens. Każdy, kto nie jest tak ślepy jak przysłowiowy
nietoperz, może zobaczyć, że "papież i biskupi w komunii z nim pozostający"
odpadli od prawdziwego Kościoła. Skutkuje to tym, że zarówno "papież" jak
i ci, co za nim podążają, narażają się na anatemę świętych Piotra
i Pawła, taką, jaką stosuje się wobec
tych, którzy zakazali tak zwanej trydenckiej Mszy. (Św. Katarzyna ze Sieny,
w sytuacji pod pewnym względem podobnej do dzisiejszej, bez
ogródek wyraziła się, że wtedy papież oraz ci, którzy za nim by poszli,
trafiliby do piekła.) Powinno być jasne – w istocie oczywiste – że to nie
Kościół jest tym, który odpadł, gdyż taka sytuacja jest niemożliwa.
To nowa, posoborowa organizacja odpadła
od prawdziwego Kościoła, który nie przestał istnieć, a którego bramy piekielne
nie zwyciężą. Rzeczywistością naszych czasów jest to, że prawdziwy Kościół
jest w pewnym sensie "podziemny",
ale
w żadnym razie nie jest "niewidzialny".
Nieco podobna sytuacja istniała w Anglii na początku Reformacji, kiedy
kapłani nadal działali w sposób pozornie niezależny od jakiejkolwiek hierarchii.
5. Autor twierdzi, że "rygorystyczna"
postawa sedewakantystyczna zakłada, że Kościół
nauczający już nie istnieje. Jest
to jednak dalekie od prawdy, bo z tego, że sedewakantysta uważa, że Kościół
nadal istnieje, jasno wynika, że uznaje, że również jego nauczająca funkcja
nadal istnieje. Magisterium nie staje się martwym organem w chwili zgonu
papieża – jest to raczej żywy organ, do którego sedewakantysta przywiera
całym swoim sercem. Sedewakantysta nie wierzy,
że zwyczajne Magisterium może zawierać błąd, jak to utrzymuje Michael Davies;
ani nie wierzy, że różne orzeczenia posoborowej
hierarchii są częścią tego Magisterium w tych sytuacjach,
gdy przypadkiem hierarchia ta głosi poglądy spójne z tym, czego Kościół
zawsze uczył. Chciałbym przypomnieć członkom Bractwa, że Paweł VI scharakteryzował
dokumenty Vaticanum II jako "ostateczną
formę zwyczajnego Magisterium",
co powtórzył Jan Paweł II, nazywając je "najwyższą
formą zwyczajnego Magisterium". Sobór Watykański
I całkiem wyraźnie orzekł, że zwyczajne Magisterium jest nieomylne. Poza
tym Paweł VI powiedział arcybiskupowi Lefebvre, że powinien wyrazić swoją
"intelektualną
akceptację" wobec wszystkiego,
co zostało zawarte w dokumentach Vaticanum II.
Wyrażenie intelektualnej zgody oznacza przyjęcie ich za prawdziwe – quod
absit.
6. Bractwo uważa, że posoborowi "papieże"
są prawdziwymi papieżami. Jeżeli tak się przedstawia sytuacja, to stosownie
do katolickiego nauczania, należy się im posłuszeństwo. Papież jest jedną hierarchiczną osobą z Naszym Panem
Jezusem Chrystusem i kiedy on mówi
albo działa w ramach swojego urzędu, musi być słuchany. Rzeczy mają się
tak, że pomimo faktu ekskomunikowania arcybiskupa Lefebvre i całej reszty,
Bractwo faktycznie akceptuje wszystkie nowe sakramenty, nowy Kodeks
Prawa Kanonicznego oraz to, co zdecyduje
przyjąć z nauczania Jana Pawła II ogłoszonego przez organy zwyczajnego
Magisterium. Stawia to Bractwo i jego członków na stanowisku "przebierania
i wybierania" akurat tego, co zechcą albo
nie zechcą przyjąć – prawdziwie protestanckiej zasady. Tym sposobem
wierni, którzy się do nich przyłączyli, wciągani są w ramy tego, co stanowi
fundament wiary protestanckiej.
7. Autor poddaje w wątpliwość
ważność konsekracji dokonanych przez arcybiskupa Thuc'a, argumentując to
tym, że konsekrował on kilka osób, które w taki czy inny sposób nie miały
ku temu kwalifikacji. Zdrowy rozsądek podpowiada, że biskupi, którzy korzystają
ze swojej władzy do dokonywania konsekracji, mogą
od czasu do czasu konsekrować osoby, które są tego niegodne. Sugerowanie,
że mogliby to czynić świadomie, jest oszczerstwem. Na przykład wiem, że
arcybiskup Lefebvre wyświęcił księdza, który był homoseksualistą. Czy jest
to powód, aby poddawać w wątpliwość wszystkie jego święcenia? Nie przyszłoby
mi to nawet
na myśl, gdyż dobry arcybiskup
nie miał sposobu, aby dowiedzieć się, że dany człowiek był homoseksualistą.
Doprawdy łatwo można by zastosować ten krytycyzm wobec niezliczonych
księży, którzy opuścili Bractwo, aby zawrzeć małżeństwo, wstąpić do nowego "Kościoła" albo stać się sedewakantystami. Wielu z nas przeszło długą drogę
prób dostosowania się do nowego "Kościoła"
po to tylko, aby w końcu zorientować się, że jest to niemożliwe. Krytykowanie
tych, którzy są na różnych stadiach procesu oczyszczania swojego sposobu
myślenia (doprowadzania go do zgodności z myśleniem Kościoła) jest, łagodnie
mówiąc, niesprawiedliwe, jeśli nie jest oszczerstwem.
8. Bractwo wytrwale twierdzi,
że nikt nie może osądzać papieża. I oczywiście nikt nie może osądzać innej
duszy, ale może na pewno osądzać czyny papieży.
Poza tym trzeba być ślepym i głuchym, by nie rozpoznać, że posoborowi "papieże"
odpadli od wiary przy niezliczonych okazjach
– to znaczy, przystąpili do herezji i nauczali herezji. Posłuchajmy słów
św. Roberta Bellarmina: Papież,
który jest publicznym heretykiem automatycznie (per se)
przestaje
być papieżem i głową Kościoła, tak samo jak automatycznie przestaje być
chrześcijaninem i członkiem Kościoła.
Podobnie św. Franciszek Salezy uczy, że "kiedy
Papież jest formalnym heretykiem, to ipso facto
traci swój urząd i stawia się poza Kościołem…".
Jeżeli Papież nie jest heretykiem, to dlaczego Bractwo Św. Piusa
X istnieje? A jeżeli oni nie myślą, że jest
heretykiem – zarówno materialnym, jak i formalnym – to sugeruję, aby członkowie
Bractwa przeczytali podstawowy tekst teologiczny albo nawet Katechizm Soboru
Trydenckiego. Jeżeli jednak ci "papieże" spełnili kryteria wymienione
przez św. Bellarmina, to jaka inna możliwość
istnieje niż ta, że znajdujemy się w okresie interregnum i sedewakantyzm
jest jedyną naprawdę katolicką postawą.
Jeżeli Bractwo uważa, że
nie możemy osądzać, co jest heretyckie, a co nie jest, co jest prawdziwe,
a co jest fałszywe, to tym samym twierdzi, że nie ciąży na nas żadna odpowiedzialność
za to, że jesteśmy katolikami, w przeciwieństwie
do jakiejkolwiek innej pseudoreligii.
9. Autor robi wywody na korzysć
Una
Cum, to znaczy stosowności wymieniania
Jana Pawła II w Kanonie Mszy jako prawdziwego i katolickiego wierzącego.
To tylko jeszcze raz potwierdza naszą potrzebę słuchania go i podążania
za nim bez przebierania i wybierania. Tradycyjni kapłani zastępują to zwrotem,
że jesteśmy we wspólnocie ze Stolicą
Apostolską – ze wszystkimi prawdziwymi papieżami począwszy do Piotra, ale
na pewno nie z jawnymi heretykami.
To nie oznacza, że
sedewakantysta nie modli się za nieszczęsnego człowieka, który aktualnie
zajmuje Stolicę Piotrową.
10. Wracając do potrzeby
roztropnego działania, jeszcze raz rozważmy słowa tekstu Prümmera z Teologii
Moralnej (Theologia Moralis). Św.
Tomasz i Arystoteles definiują roztropność jako adekwatną do stanu rzeczy
wiedzę na temat tego, co należy zrobić… albo intelektualną cnotę, gdy człowiek
postawiony w konkretnej sytuacji rozpoznaje, co jest dobre, a co jest złe…
są trzy akty roztropności: starannie radzić się, poprawnie osądzić i działać.
Mając na uwadze fakt, że w dziejach Kościoła były niezliczone okresy, kiedy
nie panował żaden papież oraz fakt, że Kościół nie przestał istnieć w takich
okolicznościach i kolejny fakt, że nie ma mowy, aby posoborowi "papieże"
mogli uważać, że są "jedną hierarchiczną
osobą z Naszym Panem Jezusem Chrystusem"
i wreszcie, że posłuszeństwo wobec fałszywych papieży jest zagrożeniem
dla naszego zbawienia, to w takiej sytuacji, jakie roztropne działanie
powinien podjąć katolik? Jeżeli on jest prawdziwym papieżem – słuchaj go;
jeżeli zaś nie jest prawdziwym papieżem – jego nakazy nie mają za sobą
żadnego autorytetu władzy i nie słuchaj go.
11. Jeszcze jeden, ostatni
komentarz. Na mojej stronie internetowej każdy zainteresowany znajdzie
doskonałą dyskusję ojca Martina Stepanicha OFM, profesora teologii i tradycyjnego
sedewakantystycznego kapłana (Coomaraswamy-catholic-writings.com). Namawiam
tych, którzy pragną dalszych wyjaśnień, aby zajrzeli do tego źródła.
12. Reasumując, spróbujmy
stawić czoło tej rzeczywistości. Podążanie za posoborowymi "papieżami" wymagałoby od nas tego samego, czego
oni już dokonali – a mianowicie odstępstwa od wiary.
Wybór jest klarowny. Albo
będziemy posłuszni posoborowej
hierarchii i porzucimy naszą wiarę, albo oświadczymy, że aktualny pseudopapież
i biskupi pozostający z nim w komunii sami
nie są w prawdziwym Kościele. Przyłączenie się do jednej z wielu rozmaitych
grup, które uznają go za prawdziwego papieża, a któremu nie trzeba być
posłusznym i uznanie wysoce wątpliwych, jeżeli nie fałszywych sakramentów,
nie oznacza pozostawania w Kościele katolickim, ale dołączenie do jednego
z kultów, których liczbą wydaje się być legion.
Ks. Rama P. Coomaraswamy, 2004
Z języka angielskiego tłumaczył Mirosław Salawa
Przypisy:
(1) Użycie słowa "tradycyjny" nie jest szczególnie dokładne, jako że prawie wszyscy katolicy uważają się za takich – zaiste, jak katolik mógłby być kimś innym niż tradycyjnym. Mam nadzieję, że z kontekstu wyniknie jasno, że mówimy o tych, dla których nowy "Kościół" jest w jakiś sposób niezadowalający.
(1) Użycie słowa "tradycyjny" nie jest szczególnie dokładne, jako że prawie wszyscy katolicy uważają się za takich – zaiste, jak katolik mógłby być kimś innym niż tradycyjnym. Mam nadzieję, że z kontekstu wyniknie jasno, że mówimy o tych, dla których nowy "Kościół" jest w jakiś sposób niezadowalający.
Za: www.ultramontes.pl