Nieomylność urzędu nauczycielskiego w Kościele
polega na tem, że biskupi połączeni ze swą głową – papieżem – czy to na
powszechnym soborze, czy też rozproszeni po całym świecie katolickim nie
mogą się omylić w podawaniu i w tłumaczeniu nauki Jezusa Chrystusa
wiernemu ludowi. Ta zaś nieomylność nie pochodzi z jakiego objawienia
lub z jakiego szczególnego natchnienia, lecz z ciągłej pomocy Bożej,
która ich niewątpliwie zachowuje od każdego błędu. Ta pomoc Boża nie
jest żadnym cudem, lecz prostem wdaniem się Opatrzności, która tak
kieruje użyciem ludzkich środków, że te nigdy nie mijają się ze swym
celem, i które to wdanie się tak kieruje ludzkimi umysłami i sercami, że
prawda wreszcie tryumfuje.
Nieomylność nie nadaje naczelnikowi Kościoła przymiotu niegrzeszenia. Bo
zachowanie od błędu w opowiadaniu i wykładaniu nauki Jezusa Chrystusa
nie jest bynajmniej zachowaniem się od grzechu; są to dwie rzeczy
zupełnie niezależne jedna od drugiej.
Zresztą rozciąga się nieomylność tylko na sprawy wiary i moralności; wszystko poza temi sprawami stojące nie podlega nieomylności.
Nieomylność wykonywaną bywa w pierwszej linji przez podawanie wiernym prawdziwej nauki Jezusa Chrystusa,
której biskupi połączeni z papieżem trzymają się i której nauczają od
początku założenia Kościoła. Także w poszczególnych wypadkach bywa
nieomylność zastosowaną i to w dwojaki sposób: przez dekret samego
papieża – i tak bywa najczęściej albo też przez ogólny sobór połączony z
papieżem.
Sobór powszechny nie połączony z papieżem byłby rzeczą potworną,
nierozumną, bo ciałem bez głowy… tak ściśle są te dwie rzeczy połączone.
Te dwie formy kościelnej nieomylności opierają się wyraźnie i zupełnie
na słowach Jezusa Chrystusa podanych nam w Ewangelji. Najprzód bowiem
dał On szczególnie Piotrowi zapewnienie: „I tobie dam klucze królestwa
niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w
niebiesiech”. (Mat. 16, 19.) Piotr ma więc prawo wiązać rozum wyrokami
wiary, a wolę wyrokami moralności. Później powtórzył Jezus te same słowa
do wszystkich Apostołów w obecności Piotra, lecz już nie wspomniał o
kluczach. (Mat. 18, 18.)
Czyż w tem jest co przeciwnego rozumowi? Zapewne, że nie. Aby jednak
przedstawić ten dogmat, jako nie bardzo możliwy do przyjęcia, starali się niektórzy wykoślawić go.
Twierdzili więc, że nieomylność czyni papieża jakimś żywym nieustannym
cudem, inny zaś twierdzili, że nieomylność wprowadziła jakiś nowy
katolicki Kościół, więc nazwali się „starokatolikami.” Tak jedni, jak i
drudzy są po prostu zarozumialcami.
1. Nieomylność papieża w rzeczach wiary i moralności
wcale go nie czyni jakimś żywym, nieustannym cudem. Podług dogmatycznego
dekretu wydanego przez powszechny sobór watykański polega nieomylność
papieża tylko na pomocy Ducha Świętego, która go zachowuje od błędu
i to nie w każdym razie, lecz tylko tedy, gdy jako zwierzchnik i
najwyższy nauczyciel Kościoła całego występuje i ogłasza wyrok tylko w
sprawach wiary i moralności.
Takie pojęcie nieomylności jest zupełnie inne, niż obraz, w jakim je
przeciwnicy jego przedstawiają. Nieomylność dotyczy się tylko spraw
wiary i moralności, a nie rozmów, listów prywatnych, nawet tego, co
głosi nie urzędowo, lecz jako uczony teolog; nawet tego, co rozporządza
nie dla całego Kościoła, n. p. praktycznych zarządzeń, w jakich
poszczególnych wypadkach. Papież posiadający taki przywilej nieomylności
nie jest bynajmniej cudem. Bóg zachowuje papieża tylko od błędu w
rzeczach wiary i moralności, podobnie, jak niektórych ludzi zachowuje od
chorób i od starczej zgrzybiałości. Ta tylko różnica zachodzi tutaj, że
Bóg przyrzekł zachować papieża rzymskiego od błędu, lecz nikomu nie
przyrzekł, że go nie dotknie chorobą lub zgrzybiałością. Aby papieża
zachować od błędu przy rozstrzyganiu spraw wiary i moralności może sam
Bóg w opatrzny sposób pokierować to rozstrzygnięcie w stronę prawdy
środkami naturalnymi, n. p. uczonością mężów otaczających papieża i
biskupów, których rady papież zasięga.
2. Nieomylność papieża, jako nauczyciela wiary i
moralności nie jest bynajmniej nowym dogmatem, lecz owszem opiera się na
tradycji apostolskiej. Historja bowiem uczy, że po wszystkie czasy,
szczególnie zaś w pierwszych wiekach, wszelkie pytania dotyczące się
wiary i obyczajów przedstawiano do rozstrzygnięcia biskupowi Rzymu, jako
naczelnikowi Kościoła, a wyrok tego biskupa przyjmowano wszędzie, jako nieodwołalny,
naturalnie z wyjątkiem heretyków. Następnie jest pewnem, że także
sobory powszechne uznawały nieomylność papieża, jako nauczyciela, bądź
milcząco, bo jego naukę skierowaną do całego Kościoła przyjmowały, bądź
to, że ją wyraźnie zaznaczały, jak sobór w Chalcedonie, czwarty
powszechny, w r. 451-szym; w Lyonie – dawne Lugdunum, – we Florencji i
we Vienne.
Powszechny sobór w Watykanie 1870 roku, który ogłosił dogmat
nieomylności papieża, jest rzeczywiście niedawny, lecz już w
poprzedzającym rozdziale zaznaczyliśmy, że wyniesienie jakiej nauki
katolickiej do znaczenia dogmatu, nie znaczy to, by ta nauka nie
pochodziła od apostołów, lecz jest tylko dowodem, że ta nauka nie ulega
żadnej wątpliwości.
Jest rzeczą naturalną, że ogłoszenie tego dogmatu było kamieniem
zgorszenia i upadku dla niektórych duchów, o których już święty Paweł (2
Tym. 3, 2, 4) wspomina: „Będą to ludzie samolubni, chciwi, dumni,
pyszni, bluźniercy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, zbrodniczy, bez
przywiązania i pokoju, oszczercy, niewstrzemięźliwi, gwałtowni,
zdrajcy, miłujący rozkosz więcej niż Boga.” Tacy ludzie potępiają sami siebie, gdy własne zdanie wyżej stawiają, niż zdanie Kościoła.
Ktokolwiek interes Kościoła stawia ponad wszystko, ten zgodzi się, że
ogłoszenie tego dogmatu było właśnie na czasie. Widzimy bowiem, że hydra
rewolucji podkopuje wszelkie fundamenta społeczeństwa, szczególnie po
miastach i, aby swój cel osiągnąć, chce przede wszystkiem zburzyć
wszelkie religje, a szczególnie katolicką. Nacjonalizm objawia
codziennie nowe błędy, albo przedstawia stare w nowej szacie; powtarza
bez końca swe zuchwałe kłamstwa i chytre schizmy, aby dusze omamić lub
zwieść. Była więc największa potrzeba uzbroić wiernych przeciw tym
szalbierzom, i dla tego to nakazano im pod karą wyłączenia z Kościoła
wierzyć, że każdy dekret dotyczący wiary, a pochodzący od Głowy Kościoła, więc od Zastępcy Jezusa Chrystusa na ziemi nosi na sobie nienaruszalną pieczęć nieomylności.
3. Czy jednak ustanowienie rzeczy niepotrzebnej nie ubliża mądrości Bożej?
Bo jeśli papież jest nieomylnym, po co jeszcze ma być nieomylnem całe
ciało nauczycielskie Kościoła? Czy tedy jest jeszcze potrzebna
nieomylność powszechnych soborów?
Odpowiedź na to nie jest trudna.
- Nieomylność całego episkopatu, rozsianego po rozmaitych dyecezjach całego świata katolickiego, (a nie każdego biskupa z osobna, bo taki nie jest nieomylnym), jest istotnie potrzebną, bo inaczej mogłaby prawdziwa nauka Jezusa Chrystusa, mimo nieomylności papieża, zostać sfałszowaną; mogliby jacy biskupi z osobna głosić błędy. W takim razie nie mógłby Kościół być powszechnym, ani trwać do skończenia świata, a przecież podług słów Chrystusa ma trwać.
Ta nieomylność całego episkopatu jest szczególnie pożyteczna dla tych,
którzy są słabi na duchu. Dla takich potrzebna jest wielka powaga.
Otóż wielka ilość biskupów tworzących urząd nauczycielski Kościoła,
mająca na czele papieża, przedstawia już na zewnątrz tak wielką powagę,
że ta może łatwiej skłonić rozum do poddania się Jezusowi Chrystusowi.
(2. Korynt. 10, 5).
- Nieomylność papieża rozciąga się także, jak to wyżej powiedzieliśmy, także na dekreta dotyczące wiary wydawane przez samego papieża. To zaś jest konieczne potrzebnem dla utrzymania prawdy w Kościele. Nie łatwo bowiem zwołać sobór powszechny, gdy właśnie jest potrzebnym, a taka potrzeba może się zdarzyć kiedykolwiek, a przecież rozum nakazuje uprzedzać niebezpieczeństwo błędów. Przy tem mogą być nadzwyczajne wypadki, w których zwołanie powszechnego soboru byłoby korzystne, a może nawet konieczne. Tak n. p. może papież uważać, że takie zwołanie jest potrzebne, bo chce wyjaśnić rzeczy bardzo ważne; albo też może pragnąć by ogłoszenie jakiej rzeczy nastąpiło dopiero po porozumieniu się z soborem; lub wreszcie, by to ogłoszenie nastąpiło z niezwykłą uroczystością. Taka zewnętrzna wspaniałość wywiera na ludzi większe wrażenie, łatwiej zamyka usta przeciwników, umacnia słabych i strzeże wiernych lepiej przed sidłami zwodzicieli.
4. Podług wszystkiego, co w tym rozdziale o
nieomylności objaśniliśmy, sądzić można że ten dogmat zgadza się z
rozumem. Ale i tutaj możemy, jak to przy kilku sposobnościach
uczyniliśmy twierdzić, że sam rozum wymaga tego dogmatu. Bóg-Człowiek
przyszedł, aby ustanowić religję, która tak na rozum, jak i na wolę
nakłada prawa: dogmaty, którym trzeba wierzyć, obowiązki moralne, które
trzeba wykonywać. Te prawa i te przepisy moralne obejmują różnorodne
sprawy i to bardzo ważne, bo Chrystus, mając do nieba wstąpić,
powiedział apostołom: „Nauczajcie wszystkie narody, ucząc je zachować
wszystko, co wam przykazałem”. (Mat. 28, 20.)
Taki prawodawca nie rzuci ludziom swych praw, jakby piłkę interesów
lub namiętności, lecz ustanowi urząd będący w stanie wykładać te prawa,
wymagać ich zachowania, i rozstrzygać wszelkie możliwe, a nawet
konieczne niezrozumienie tych praw. Gdyby Chrystus był tylko
człowiekiem, już byłby przewidywał wielkie trudności, szczególnie, gdyby
pomyślał, jakie ciężary nakłada na pychę ducha i na pożądliwości serca,
bo wszakże zobowiązał ducha i serce do najbezwzględniejszych ofiar.
Więc nawet, jako człowiek powinien był ustanowić w swym Kościele jakąś
władzę, któraby Jego prawa tłumaczyła, zachowała je od przekręcenia i
wyrobiła im posłuch, mimo wszelkich spodziewanych przeciwności. Jako
Bóg-Człowiek widział to wszystko wyraźnie, miał przed oczyma te długie a
gorące walki ze strony schizmy i rozmaitych herezji, walki przeciw Jego
nauce, Jego przykazaniom. Widział to, wiedział o tem, a miałże
pozostawić swe dzieło bez tej obrony? Miałże je rzucić na łup wrogom,
którzy je już w pierwszym wieku zaczepiali, fałszowali i zniszczyć
usiłowali? Miałże to dzieło, któremu przyrzekł trwanie aż do skończenia
świata, wydać na zniszczenie, gdy jeszcze, by tak się wyrazić, leżało w
kołysce? Nie, to niemożebne! A zatem musiał Jezus Chrystus ustanowić
władzę długotrwałą dla obrony swego dzieła, dla zapewnienia mu
nieskazitelności na zawsze. A tej władzy musiał dać zdolność panowania w
Jego imieniu nad sumieniami wszystkich, a więc musiał jej udzielić
przywileju nieomylności w jej postanowieniach i sądach. Gdyby jej nie
był dał tego wszystkiego, to byłby jej dał moc… urojoną, upoważnienie do
opowiadania ludziom Jego nauki w sposób prawdziwy albo błędny. To zaś
sprzeciwiałoby się pod wszelkim względem zdrowemu rozumowi.
5. Że ustanowienie takiej nieomylnej władzy w
Kościele było odpowiedniem i koniecznem, pokazuje się też z innego
punktu widzenia. W religji dawnych patryarchów nie było takiej
nieomylnej zwierzchności, to jednak łatwo sobie wytłumaczyć. Oni mieli
bardzo małą liczbę dogmatów, które łatwo przekazywali z ojca na syna.
Długo żyli, widzieli swych pra-prawnuków przez wiele lat, więc mogli
czuwać nad zachowaniem tych dogmatów w czystości. Gdyby zaś kto z
potomstwa ich odważył się fałszować jaki dogmat, to mogli podnieść głos w
obronie prawdy. Zresztą Bóg objawiał się patryarchom i utrzymywał w
nich czystość wiary i rozwijał dalej pierwsze Adamowi objawione prawdy.
Równie łatwo zrozumieć można, że w religji Mojżeszowej nie było
nieomylnej zwierzchności nauczającej. Ponieważ to była religja tylko
jednego narodu, więc wystarczali dla niego prorocy, których posłannictwo
Bóg zatwierdzał cudami. Urząd proroków nie był stały i tylko
nadzwyczajny. Ilekroć czystości wiary zagrażało niebezpieczeństwo używał
Bóg tego nadzwyczajnego środka, a użycie to zależało od Jego woli.
Czynił to też aż do powrotu żydów z niewoli babilońskiej. Prorocy
wystarczali zupełnie do podtrzymania czystości wiary, nawracali też
wielu, którzy ją opuścili, lecz nie byli upartymi w swych błędach. Po
powrocie z niewoli babilońskiej aż do przyjścia Chrystusa nie mieli
żydzi proroków, a to dało się zaraz uczuć wierze. Wykłady faryzeuszów,
błędy saduceuszów, Herodjanów i kilku innych filozoficznych sekt popsuły
wiarę do wysokiego stopnia.
Religja Jezusa Chrystusa ma wiele dogmatów skomplikowanych, liczne
przepisy, a jest przeznaczona dla wszystkich narodów. Czyż ta masa
nawróconych nie potrzebowała zawsze urzędu nauczycielskiego, któryby swą
nieomylnością mógł odróżnić prawdziwą naukę od fałszywej? Nauczyciele
fałszywi powstawali przecież zawsze i wszędzie i pociągali za sobą nawet
umysły wyższe, czarując je nowymi ideami, przedstawiając im coraz to
inne systemy rzekomej – a w istocie fałszywej prawdy. Wobec tego musiał
być w Kościele stały, nieomylny urząd nauczycielski. Przecież i w
najnowszych czasach dało się wiele wysokich umysłów, wielu
wykształconych ludzi skusić ponętami nowych postępowych idei, i na próżno
dręczyli się wątpieniem, aż się uciekli do tego nieomylnego urzędu
nauczycielskiego. Z pomiędzy wielu takich przytoczyć warto Teodora
Jouffroi (Żufroa) sławnego profesora filozofji, zmarłego 1842 roku.
Uwiedziony postępowymi ideami występował przeciw wierze katolickiej, a
jednak na kilka dni przed śmiercią wyznał szczerze i ze smutkiem, że:
„Te wszystkie systemy nie prowadzą do niczego. Jeden dobry akt wiary
chrześcijańskiej znaczy tysiąc razy więcej”.
Katolicyzm i rozum zgadzają się, ks. kanonik E. Barthe, wydawnictwa O.O. Franciszkanów 1929, str. 138-144.
Za: https://lagloriadelasantisimavirgen.wordpress.com/2015/08/27/nieomylny-urzad-nauczycielski-cz-i/#more-760, https://lagloriadelasantisimavirgen.wordpress.com/2015/09/01/nieomylny-urzad-nauczycielski-cz-ii-ostatnia/