Życie tego świętego kapłana było prawdziwie
apostolskie, pełne pracy i cnót, w łaski Boże
nadzwyczaj obfite.
W strasznych czasach wielkiej rewolucji, gdy Francja
jęczała jeszcze pod ciężarem najokrutniejszego
prześladowania, kiedy burzono świątynie, zabijano
kapłanów, a gilotyna pochłaniała tysiące ofiar, w
Darchily, niewielkiej wiosce, o milę drogi od Lyonu,
jaśniał cnotami mały Jan Vianney (żył około roku Pańskiego 1859), syn biednych, ale
pobożnych rodziców.
Gdy liczył cztery lata, zginął pewnego razu matce,
która jak Maryja Jezusa, szukała go z sercem
przepełnionym żałością; po długich poszukiwaniach
znalazła go nareszcie, nie w świątyni wprawdzie, ale w
najciemniejszym zakątku obory, klęczącego w wielkim
skupieniu przy żłóbku. Jak Maryja, tak i ta pobożna
matka, robiła małemu Janowi wyrzuty za przykrość,
jaką jej wyrządził. Zakłopotane i zasmucone dziecię
przepraszało ją za wyrządzoną przykrość, obiecując
poprawę.
Gdy cokolwiek podrósł, kazano mu paść trzodę.
Zauważono wtedy, że i przy tym zajęciu zawsze się
modlił. W stosunkach z rodzicami, rodzeństwem i całym
otoczeniem okazywał początki wielkich cnót, którymi
później zajaśniał.
Zawsze oddany ćwiczeniom pobożnym i dobrym uczynkom,
gdy dorósł, zapragnął zostać kapłanem. Ukończywszy
szkoły i seminarium, gdzie przyświecał kolegom jako
wzór cnót, został w roku 1815 wyświęcony na
kapłana. Przez dwa lata był wikarym w Ecully, gdzie
najpiękniejszą po sobie zostawił pamięć, a potem
proboszczem w Ars w południowej Francji.
W początkach i w pierwszej połowie XIX wieku wielu
kapłanów gorliwie pracowało nad zacieraniem śladów
panowania nieprzyjaciół wiary za niedawno minionej
rewolucji. Najgorliwszym pomiędzy nimi i
najzasłużeńszym był ksiądz Vianney. Parafia w Ars, w
tym czasie gdy ją obejmował, pogrążona była w
największej nędzy duchowej. Cnota była tu mało znana,
a jeszcze mniej wykonywana, prawie wszyscy zeszli z
dobrej drogi i zaniedbali zupełnie troskę o zbawienie
duszy.
Upominał ich święty proboszcz, nauczał, płakał
nad nimi i modlił się za nich. Pan Bóg błogosławił
pobożnym jego usiłowaniom, grzesznicy się nawracali,
dobrzy stawali się lepszymi, a wielu zaczęło nawet
wykonywać rady ewangeliczne. Ksiądz Vianney nauczał
nie tylko przy konfesjonale i z ambony, ale w polu, na
ulicy, pod strzechą domową, wszędzie i przy każdej
sposobności. Ukochał swych parafian jak matka swoje
dzieci. Poświęcił się im zupełnie, był uprzejmym,
usłużnym, łaskawym dla wszystkich, nigdy nikomu serca
ni grosza nie skąpił i wszystkim, co miał, służył
parafii. Tak wszystkich do siebie przywiązał, że
prawda, która ich dawniej przestraszała i odpychała,
dzisiaj, nauczana przez ukochanego proboszcza, została
uznana; sami teraz biegli naprzeciw niej, garnęli się
do niej całą duszą. Tak pokochawszy swego pasterza,
jednej się tylko rzeczy obawiali, to jest, aby go czym
nie zasmucić. Ta bojaźń silniej powstrzymywała ich od
grzechu aniżeli głos sumienia.
Ludzie z sąsiednich parafii śpieszyli do stóp
świątobliwego kapłana, klękali przed jego
konfesjonałem, słuchali jego nauk z kazalnicy i
odchodzili pełni zachwytu i uwielbienia. Mówiono coraz
głośniej o świętości księdza Vianney, a nawet o
jego cudach, jakie miały się dziać za jego sprawą.
Inni księża, zaniepokojeni tymi niezwykłymi
objawami, których pojąć nie mogli, a po części
powodowani zazdrością, oskarżali księdza Vianney o
niewczesną gorliwość i brak roztropności; niektórzy
zabraniali swym parafianom spowiedzi u niego i
pielgrzymek do Ars, głosząc publicznie z kazalnicy o
ich szkodliwości i niebezpieczeństwie.
Wszystkie te niesprawiedliwe obwinienia znosił
ksiądz Vianney z cierpliwością i pokorą, nie ustając
w gorliwym spełnianiu swych obowiązków, księża
jednak nie przestali go prześladować, a w końcu
oskarżyli go przed biskupem jako nieroztropnie gorliwego
i nieudolnego kapłana, pełnego przesady, dziwactw,
śmieszności i przynoszącego w ten sposób więcej
szkody niż pożytku Kościołowi.
Biskup okazał się roztropniejszym od nich.
Przypuszczając, że ich doniesienia mogą być błędne,
a podejrzenia nieuzasadnione, postanowił przed wydaniem
sądu poznać księdza Vianney i od pierwszego widzenia
pokochał go za jego prostotę, pobożność i pokorę.
Odtąd stawał zawsze po jego stronie i wyrażał się o
nim z wielką czcią i uwielbieniem. Prześladowania ze
strony duchowieństwa ustały niebawem, ale nastąpiły
inne ze strony świata, tego odwiecznego nieprzyjaciela
cnoty i świętości. Ksiądz Vianney stał się ofiarą
najniegodniejszych oszczerstw; obwiniano go o złe
obyczaje, zasypywano bezimiennymi listami pełnymi obelg,
rozwieszano paszkwile na murach plebanii, ale ten
prawdziwie święty kapłan znosił to wszystko z
bezprzykładną cierpliwością, pomny słów Zbawiciela:
"Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie
dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo
niebieskie".
Po ośmiu latach prześladowania ustały.
Najzawziętsi przeciwnicy księdza Vianney stali się
jego wielbicielami, a duchowieństwo, pozbywszy się
zupełnie swych uprzedzeń, uczciło świątobliwego
kapłana i pokochało go całym sercem.
Daleko i szeroko rozchodziła się sława świętości
księdza Vianney, chociaż skromny i pokorny proboszcz
wcale jej nie szukał. Tłumy ludzi rozmaitego stanu i
stopnia wykształcenia z całej Francji i z innych
krajów śpieszyły doń, aby go widzieć, słyszeć i
łaskę Boską za jego pośrednictwem otrzymać, a on
pocieszał nieszczęśliwych, krzepił słabych,
nawracał niedowiarków i grzeszników, cudownie
uzdrawiał chorych. Pielgrzymki te trwały lat
trzydzieści, a nadzwyczajne cuda, które je
spowodowały, w niczym nie ustępują tym, jakie
znajdujemy w opisach dawnych żywotów Świętych.
Oto, co mówi jeden z pielgrzymów:
"Od czasu, gdy miałem szczęście spowiadać
się przed księdzem Vianney i przyjąć Komunię św. z
jego rąk, czuję się tak szczęśliwym, że wszystkie
troski życia stały mi się lekkimi".
Inny znowu opowiada: "Nie mogę wyjść z podziwu
na wspomnienie tego, co widziałem w Ars. Zrobiło to na mnie tak silne wrażenie, że
zupełnie pozbyłem się niedowiarstwa. Dzieją się tam
cuda: grzesznicy nawracają się, chorzy biorą
uzdrowienie, ślepi widzą, głusi słyszą, chromi
chodzą, rozmnaża się chleb, wino, zboże. Ten ksiądz
Vianney to prawdziwy sługa Jezusa, prawdziwy Święty.
Nigdy nie przestanę dziękować Bogu, że mię do Ars
zaprowadzić raczył, bo jestem szczęśliwy, odzyskawszy
wiarę i spokój duszy".
Pewien niedowiarek, świadek cudów księdza Vianney,
przystąpiwszy do niego, rzekł: "Panie, chciałbym
wierzyć, ale nie mogę. Co mam czynić?". -
"Mój synu, - odrzekł święty kapłan" -
"zbliż się do Boga, a Bóg zbliży się do ciebie.
Łaska Jego oświeci twój umysł i uwierzysz, gdy się
wyspowiadasz". Słowa te trafiły do serca młodego
niedowiarka, upadł na kolana przed konfesjonałem i
wyspowiadawszy się ze skruchą powstał zupełnie
nawrócony.
W nauczaniu księdza Vianney, wzruszającym i pełnym
naturalnej prostoty, była mądrość św. Augustyna i
Tomasza z Akwinu, chociaż nie posiadał ani geniuszu,
ani olbrzymiej wiedzy tych Ojców Kościoła, a jego
pokora, miłosierdzie i życie ascetyczne stawiały go na
równi ze św. Franciszkiem z Asyżu. Najwięcej czasu
poświęcał słuchaniu spowiedzi, konfesjonał jego był
w ciągłym oblężeniu, a ilu słabych na duszy
spowiedź jego pokrzepiła, ilu nieszczęśliwych od
rozpaczy uratowała i pocieszyła, ilu grzeszników i
niedowiarków nawróciła, nikt tego nie policzy. Pomimo
słabego zdrowia i cierpień, które znosił z
bezprzykładną rezygnacją, nie zaniedbał umartwień i
nie ustawał w pracy, aż w r. 1859 świątobliwy żywot
równie świątobliwą śmiercią zakończył.
Zgon jego wywołał powszechny żal. Tłumy ludzi
zbierały się u jego grobu, a liczne cuda dawały i
dają świadectwo o świętości zmarłego kapłana.
Wkrótce po śmierci księdza Vianney Stolica
Apostolska rozpoczęła proces nad badaniem życia i
cudów zdziałanych za jego przyczyną. W poczet
Świętych policzył go Ojciec św. Pius XI w roku 1925.
Nauka moralna
Św. Jan Vianney to przepiękny przykład i wzór dla
każdego kapłana katolickiego, a szczególnie dla
proboszczów. Jan Vianney, chociaż nie odznaczał się
ani silnym zdrowiem fizycznym, ani wielkimi zdolnościami
umysłowymi, dokonał przecież wielkich dzieł na ziemi,
jako skromny proboszcz w biednej, zaniedbanej parafii,
którą podniósł duchowo bardzo wysoko.
Tego wielkiego dzieła dokonał nie tylko słowem, ale
i czynem, bo sam prowadził życie bardzo umartwione,
wyzbywając się wszelkich wygód, aby tylko móc
pomagać biednym. Szczególnie odznaczał się
gorliwością w nawracaniu grzeszników, w czym i Bóg mu
szczodrze błogosławił, bo nawet najzatwardzialsi
grzesznicy pod wpływem jego zbawiennych słów nawracali
się i czynili pokutę.
Toteż zupełnie słusznie Ojciec św. Pius XI
powiedział w homilii podczas kanonizacji tego
Świętego, że tylko Duch św. może w cudowny sposób z
człowieka nawet nieuczonego uczynić najzdolniejszego
rybaka ludzi.
Spośród wielu cnót, którymi jaśniał św. Jan
Vianney, na pierwszy plan wysuwa się cnota wielkiej
pracowitości jako duszpasterza. Lwią część dnia, a
często i nocy poświęcał on słuchaniu spowiedzi.
Św. Jan Vianney jest pod każdym względem jednym z
najbardziej przystępnych wzorów do naśladowania dla
kapłanów, zajmujących się pracą parafialną, tym
bardziej, że działo się to wszystko w bardzo bliskich
nam czasach i pod względem warunków zewnętrznych
bardzo do dzisiejszych podobnych.
Daj nam Boże dzisiaj więcej takich
kapłanów-proboszczów, a zło moralne, które rozlało
się jak morze po całej ziemi, szybko zniknie,
ustępując miejsca cnotom chrześcijańskim.
Modlitwa
Boże wszechmogący, błagam Cię i proszę pokornie
ze względu na zasługi, świątobliwe życie i
gorliwość sługi Twego Jana, ażebyś po wieki wieków
raczył darzyć Kościół święty kapłanami, którzy
by żarliwie bronili Twej chwały i pod każdym względem
służyli za przykład owieczkom powierzonym ich pieczy.
Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w
niebie i na ziemi. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937 r.