DEKLARACJA DOKTRYNALNA

środa, 19 sierpnia 2015

17 sierpnia - żywot świętego Jacka, Wyznawcy


 
   Święty Jacek (żył około roku Pańskiego 1257), brat błogosławionego Czesława Odrowąża, urodził się około roku 1183 we wsi Kamień na Śląsku Opolskim. Początkowe nauki pobierał wraz z bratem w szkole katedralnej w Krakowie, po czym udali się na dalsze studia zagranicę, najpierw do Pragi, a potem, zapewne za radą swego stryja Iwona, na uniwersytet paryski, gdzie studiowali teologię i filozofię; stamtąd udali się do Włoch na uniwersytet boloński, na studia z zakresu prawa. Było to w latach 1209 i 1214. Zdobywszy stopnie akademickie powrócili do kraju i przyjęli z rąk biskupa krakowskiego błogosławionego Wincentego Kadłubka święcenia kapłańskie, a wkrótce potem otrzymali od niego kanonie przy katedrze krakowskiej.
W roku 1216 nastąpiły na krakowskiej stolicy biskupiej ważne zmiany: błogosławiony Wincenty Kadłubek zrezygnował z urzędu, a jego następcą został wybrany Iwon Odrowąż. Wybór był jednomyślny, mimo to jednak Stolica Apostolska odmówiła prośbie księcia i kapituły o przyjęcie rezygnacji błogosławionego Wincentego. Gdy i ponowna prośba nie odniosła skutku, w roku 1218 udał się do Rzymu celem ostatecznego załatwienia sprawy sam Iwon, zabierając z sobą obu synowców, Czesława i Jacka.

W tym samym mniej więcej czasie przybył do wiecznego miasta św. Dominik, aby w nim założyć dwa nowe klasztory swojego zakonu, męski i żeński. Zakon kaznodziejski istniał dopiero trzy lata, ale dzięki nowości idei św. Dominika i jej niezwykłej żywotności był przedmiotem gorącego zainteresowania wszystkich, którym dobro Kościoła prawdziwie leżało na sercu. Niemniej niż zasadniczy cel: kaznodziejstwo poświęcone obronie wiary i Kościoła, przykuwały ich uwagę środki, jakie obrał św. Dominik, opierając swój zakon na regule, która w przedziwny sposób łączyła życie wewnętrzne z czynnym, gdyż źródłem, z którego jego synowie duchowni mieli czerpać siłę do ratowania dusz pogrążonych w błędach przeciw wierze lub obyczajom chrześcijańskim, miała być modlitwa i rozmyślanie. Św. Dominik był tedy na ustach całego Rzymu, nie wyłączając dworu papieskiego i kardynałów. Szczególnie gorąco zajmował się nim i jego zakonem, kardynał biskup z Ostii Hugolin, późniejszy papież Grzegorz IX, dawny towarzysz i przyjaciel Iwona z lat studiów w Paryżu. Iwon odnowił tę zażyłą znajomość, toteż łatwo przyszło do tego, że wraz z swoim otoczeniem zaczął się gorąco zajmować zakonem dominikańskim, którego założyciel bawił właśnie w Rzymie. Reszty dokonało osobiste zetknięcie się z św. Dominikiem.
Św. Dominik, jak już wspomnieliśmy, przybył do Rzymu w sprawach swojego zakonu, ale jako gorliwy łowca dusz i tutaj, w stolicy chrześcijaństwa, nie zaniedbywał pracy dla Pana i płomiennymi kazaniami zapalał serca tysięcznych rzesz prawdziwą miłością Bożą. Pewnego dnia pośród słuchaczy jego natchnionych nauk znaleźli się także przybysze z dalekiej Polski, biskup Iwon i jego towarzysze. Iwon, do głębi przejęty potęgą jego myśli i pełen podziwu dla świętości jego, życia, postanowił sprowadzić do Polski założony przez niego zakon, wielkie jej z tego rokując korzyści. Inna, choć z tego samego źródła płynąca myśl zaczęła kiełkować w sercach jego synowców: porzucić świat, godności i bogactwa, porzucić wszystko, tak jak to zrobił Dominik, jak oni potomek znakomitego rodu, uczony, dostojnik Kościoła - i pójść za nim, stanąć w szeregach jego uczniów, których jedynym celem jest Bóg i ratowanie błądzących ludzkich dusz.
Pragnienia te wprowadzili w czyn pod wpływem niezwykłego zdarzenia, a mianowicie cudu zdziałanego przez św. Dominika, którego byli naocznymi świadkami. Było to w klasztorze św. Sykstusa, w dzień uroczystych obłóczyn pierwszych sióstr dominikanek. Wnętrze kościoła wypełniały tłumy ludu i liczne grono kapłanów, zakonników i dostojników Kościoła, z głębokim skupieniem uczestnicząc w ofierze Mszy św., którą odprawiał św. Dominik, gdy wtem do kościoła wpadł goniec, i przedarłszy się do sędziwego kardynała Stefana de Fosseneuve, doniósł mu o śmierci jego synowca, Napoleona Orsiniego, który spadłszy z konia zabił się na miejscu. Nieszczęśliwy starzec, usłyszawszy tę tragiczną wieść, zemdlał z żalu i boleści. Na pełne radości tłumy, zapełniające kościół padł cień żałoby. W chwilę potem wniesiono do kościoła mary, na których spoczywały zwłoki nieszczęśliwego młodzieńca, i złożono je u stóp ołtarza, przy którym św. Dominik składał Bogu bezkrwawą ofiarę. Odprawiwszy Mszę św., zbliżył się św. Dominik do mar, ukląkł przy nich i począł się modlić, po czym trzykrotnie włożył ręce na martwe ciało młodzieńca i przeżegnawszy je zawołał: "Napoleonie! w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa rozkazuję ci: wstań!"
Z piersi tłumu wydarł się nagle okrzyk trwogi i radości. Oto nieżyjący już od kilku godzin młodzieniec poruszył się i powstał, pełen sił i życia! Pośród uniesionej bezgranicznym zapałem rzeszy stał biskup Iwon, do głębi przejęty widokiem cudu, a obok niego klęczeli jego synowcy, Czesław i Jacek, pogrążeni w żarliwej modlitwie. W ich serca, dotąd szarpane sprzecznymi uczuciami, zstąpiła cisza. Pojęli, że głos, który odzywał się w ich duszach i nawoływał, aby poszli w ślady świętego męża, jest głosem Bożym.
Gdy wyszli z kościoła, biskup Iwo podszedł do św. Dominika i zaczął go prosić, aby przysłał kilku braci ze swego zakonu do Polski. Odpowiedź świętego obróciła w niwecz jego pragnienia i nadzieje. Młody, niedawno do życia powołany zakon za mało jeszcze liczył członków, a poza tym nie było wśród nich nikogo, kto by znał język polski. Gdy święty skończył, obydwaj bracia, Czesław i Jacek, upadli mu do nóg, prosząc o przyjęcie do zakonu, a za nimi dwóch jeszcze młodzieńców z orszaku biskupa Iwona, Herman, rodem Niemiec, i Henryk, Morawianin.
Po uroczystych obłóczynach w starożytnym kościele św. Sabiny, w którym po dziś dzień w nawie bocznej znajduje się stare malowidło przedstawiające to wydarzenie, rozpoczęli czterej kandydaci nowicjat. Trwał on krótko, gdyż św. Dominik, pochłonięty sprawami Kościoła i zakonu, w ciągłych podróżach i wędrówkach, nie miał czasu na długie, powolne urabianie duszy swoich uczniów. Były to jednak pierwsze lata istnienia zakonu, kiedy w jego szeregi wiodło ludzi jedynie prawdziwe powołanie, oparte na głębokiej wierze i pragnieniu apostolstwa, a św. Dominik miał dar przenikania ludzkich dusz. Ci, których przyjmował do grona swych uczniów, musieli na to zasługiwać w całej pełni i nie potrzebowali ani zawiłych, mozolnych studiów, ani osobliwych ćwiczeń duchownych, aby mogli godnie sprostać zadaniu. Tak było i z św. Jackiem oraz jego bratem Czesławem i towarzyszami. Kilka miesięcy, które spędzili w nowicjacie, wystarczyło, aby w ich sercach rozgorzał ogień prawdziwej, wszystko ogarniającej miłości Bożej, i aby nabyli cnót, które winny zdobić zakonnika, to też św. Dominik, nie czekając końca rocznej próby, pozwolił im złożyć śluby zakonne, i po czym uroczyście wyprawił ich do ojczyzny.
Podróżowali pieszo, starym rzymskim szlakiem wiodącym przez Tyrol i Karyntię, zatrzymując się często po drodze, aby głosić słowo Boże. Najdłużej, bo około pół roku, zabawili w Fryzaku, mieście leżącym w Karyntii, gdyż kazania ich wzbudziły w jego mieszkańcach taki zapał dla spraw Bożych, że postanowili zbudować klasztor, który wkrótce zapełnił się nowicjuszami. Św. Jacek wraz z bratem Czesławem i towarzyszami pozostali z nimi przez pewien czas, aby wzbudzić w nich ducha zakonnego, a gdy dokonali dzieła, św. Jacek, który był przewodnikiem ich drużyny, ustanowił przeorem nowego klasztoru jednego z towarzyszy, Niemca Hermana. Była to pierwsza placówka zakonu dominikańskiego na ziemiach niemieckich.
Dotarłszy do Moraw zatrzymali się znowu przez czas dłuższy w Ołomuńcu, gdyż pod wpływem ich nauk stało się tutaj to samo, co w karyntyjskim Fryzaku. Św. Jacek mianował przeorem klasztoru, wzniesionego przez mieszkańców Ołomuńca, Morawianina Henryka, po czym wraz z Czesławem ruszył w dalszą drogę do niedalekiej już Polski.
Wieści o ich apostolskich czynach dawno już były dotarły do Krakowa, toteż nie tylko biskup Iwon, który osobiście zetknął się z św. Dominikiem i jego uczniami, ale i książę oraz szerokie warstwy ludu pokładali w nich wielkie nadzieje i niecierpliwie oczekiwali ich przybycia; nic też dziwnego - jakkolwiek pokorni zakonnicy niemało byli tym zdumieni - że gdy zbliżali się do bram Krakowa, wyszedł na ich powitanie biskup Iwon wraz z duchowieństwem, książę w otoczeniu dworu, oraz ogromne tłumy ludu. Było to pod koniec r. 1219 lub z początkiem roku 1220.
Pierwszym ich pomieszkaniem i skromnym zaczątkiem klasztoru, który miał się stać domem macierzystym późniejszych licznych siedzib dominikańskich na ziemiach polskich, był drewniany dwór biskupi, w którym przebywali przez cztery lata, do 25 marca roku 1223, w którym to dniu uroczyście objęli dawny parafialny kościół św. Trójcy i klasztor wybudowany przez Iwona.
Lata, które zabrała Iwonowi budowa klasztoru i nowej świątyni parafialnej pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, zeszły błogosławionemu Czesławowi i św. Jackowi na gorliwej publicznej pracy apostolskiej i krzewieniu zasad życia zakonnego wśród stale rosnącej gromadki nowicjuszów. Zapał był wielki, mimo to jednak brak odpowiedniego pomieszczenia utrudniał im pracę i zmuszał ich do przebywania w Krakowie, jakkolwiek niwę tę przeorali już do głębi a w ich duszach płonęło pragnienie szerszej działalności. Rok 1223, w którym przenieśli się do nowo wzniesionego klasztoru, rozwiązał im ręce. Nadeszła godzina, w której mieli się rozstać. Błogosławiony Czesław udał się z kilku braćmi do Wrocławia, natomiast św. Jacek pozostał jeszcze jakiś czas w Krakowie, aby rozniecić życie zakonne w nowo wzniesionym klasztorze przy kościele św. Trójcy.

Dom ten, wzniesiony pod bacznym okiem obu świętych braci, urządzony był niezmiernie prosto i ubogo, stosownie do myśli św. Dominika, który Święty Jacek nauczał, że klasztor powinien ułatwiać zakonnikom modlitwę i rozmyślanie. Św. Jacek uczynił z tego skromnego schronienia wspaniałe ognisko miłości Bożej i wszelkich cnót, stając się dla swych uczniów żywym przykładem szczytnego pojmowania i spełniania obowiązków zakonnych. Zawsze pełen pokory, łagodności, miłości i pobożności, wiódł życie niezmiernie surowe i nad wyraz pracowite. Nie przyjąwszy celi, sypiał w krużgankach klasztornych lub w kościele na gołej ziemi, co noc - za przykładem św. Dominika - trzykrotnie się biczował, a w piątki i w wigilie świąt Najświętszej Maryi Panny i apostołów żywił się tylko chlebem i wodą. Nieprzyjaciel próżnowania, co dzień wygłaszał kazania, albo też pisał, spowiadał grzeszników i odwiedzał chorych, resztę zaś czasu trawił na modlitwie.
Pełen głębokiej czci dla Najświętszej Maryi Panny, był św. Jacek pierwszym krzewicielem modlitwy różańcowej w Polsce. Piękne to nabożeństwo przyjęło się z biegiem czasu w całym narodzie, w wszystkich stanach i warstwach: modlili się na różańcu biskupi i kapłani, szlachta i wieśniacy, królowie i magnaci, uczeni i prostacy. Jego znaczenie dla rozwoju życia religijnego w narodzie, nie tylko w czasach kiedy apostołował św. Jacek, ale i w znacznie późniejszych, było wprost ogromne, gdyż sztuka czytania znana była tylko nielicznym jednostkom, wskutek czego stałe obcowanie z prawdami wiary musiało się opierać nie na słowie pisanym, lecz na codziennym odmawianiu modlitw i rozpamiętywaniu żywota Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny.

"Rok Boży w liturgii i tradycji Kościoła świętego",
Wydawnictwo Św. Stanisława Sp. Z o. Odp., Katowice 1931 rok.