Zapomnienie okrywa zaś czyny żuawów – najmężniejszych żołnierzy papieża, wiernych mu „aż do gorzkiego końca”.
Epopeja żuawów rozpoczęła się w 1860 r. Ówczesne Włochy dzieliły się na szereg niezależnych państw. Najsilniejsze z nich, Królestwo Sardynii, przystąpiło do jednoczenia Włoch siłą i w krótkim czasie podbiło pozostałe państewka. Powstałe w ten sposób Królestwo Włoch pod hasłem postępu niszczyło lokalne tradycje i obyczaje, a jako państwo laickie brutalnie prześladowało Kościół. W toku podbojów i walki z katolicyzmem włoscy politycy posługiwali się bandami czerwonych rewolucjonistów, którym przewodził osławiony terrorysta i spiskowiec, mason Giuseppe Garibaldi. W 1860 r. jedynym włoskim krajem niepodbitym przez Sardynię pozostało Państwo Kościelne. Dla nowych władców Włoch było zawadą w realizacji ich politycznych planów oraz bastionem znienawidzonej przez nich wiary katolickiej. Spokojne państwo papieży od wieków nie miało armii z prawdziwego zdarzenia, gdyż jej nie potrzebowało. Kiedy jednak z trzech stron otoczyła je nieprzyjacielska potęga, katolicy całego świata zrozumieli, że Ojcu Świętemu bł. Piusowi IX zagraża wielkie niebezpieczeństwo. Ochotnicy do służby w wojsku papieskim wyruszyli do Rzymu z Anglii, Belgii, Francji, Holandii, Irlandii, Szwajcarii. Lewicowa prasa Europy z miejsca okrzyknęła ich „papieskimi najemnikami”, choć w papieskim skarbcu w ogóle nie było pieniędzy na ich opłacenie. Wyposażenie i utrzymanie tych żołnierzy umożliwiły ofiary wiernych z całego świata – we wszystkich diecezjach powstawały komitety, bractwa czy stowarzyszenia zajmujące się zbiórką datków. Żołnierzy z ochotniczego zaciągu nazwano z francuska żuawami. O przyjęcie dowództwa nad nimi poproszono francuskiego bohatera wojennego gen. Leona de La Moriciére′a. Biskup Dupanloup tak opisał ów moment w mowie na pogrzebie generała: „Pewnego wieczora w zamku Prouzel generał, kapłan i pewien młodzieniec żywo rozprawiali nad kwestią, czy generał ten obejmie dowództwo armii papieskiej. Szło nie o podniesienie jego chwały, ale o jej poświęcenie, nie o uświetnienie jego życia, lecz o wystawienie go na śmierć. Żądano od niego, aby opuścił Francję i przyjął dowództwo nad garstką młodzieńców, którzy nigdy nie widzieli ognia, nad armią opartą na arsenałach pustych i magazynach wyczerpanych, otoczoną z dwóch stron armiami dziesięciokroć liczniejszymi, zaprawnymi do boju i dobrze wyekwipowanymi. Szło tedy o to, aby generał przedstawił się w oczach ludzi poważnych jako lekkomyślny, w oczach fachowych żołnierzy jako awanturnik; słowem szło o to, aby walczył bez nadziei i umarł bez chwały. Kapłan nalegał, młodzieniec milczał pełen niepewności, generał rozmyślał. Naraz generał wstaje i spokojnym głosem mówi: »Pójdę«. (…). Generał po raz pierwszy poszedł po przegraną. Miał być zwyciężony, podobnie jak krzyżowcy, których klęski ocaliły Europę i cywilizację świata; lecz zwyciężony został po splamieniu krwią rąk zaborców, a krew ta pozostanie nie zmyta!” Wliczając żuawów i regularne jednostki liniowe, gen. La Moriciére objął komendę nad 20 tys. żołnierzy papieskich. W swym pierwszym rozkazie dziennym do armii obwieścił, „(…) że rewolucja, jak niegdyś islam, zagraża dziś Europie i że dziś, jak dawniej, sprawa papieska jest sprawą cywilizacji świata”. Tymczasem wróg postanowił wykorzystać te skromne przygotowania jako pretekst do napaści. Posłał papieżowi ultimatum, żądając odprawienia cudzoziemskich żołnierzy i dając mu na odpowiedź jedną dobę, po czym nie czekając ani godziny rozkazał czterem swoim korpusom wkroczyć do Państwa Kościelnego. La Moriciére przygotował się wcześniej do walk z rewolucyjną partyzantką Garibaldiego, rozmieszczając małe oddziały w poszczególnych miejscowościach i wzdłuż granic, toteż w chwili inwazji miał przy sobie garstkę podkomendnych przeciw prawie 200 tys. nieprzyjacielskich żołnierzy. Nie tracąc zimnej krwi, brawurowym rajdem przedarł się z nimi między wrogimi korpusami do Ankony – jedynego miasta poza Rzymem zdolnego stawić jakikolwiek opór – gdzie zamierzał się bronić do nadejścia spodziewanej pomocy katolickich mocarstw, Austrii i Francji. Dotarł tam z 3 tys. ludzi; inny papieski dowódca, gen. Pimodan, przyprowadził jeszcze 2,6 tys. Ankonę zaczął otaczać jeden z włoskich korpusów (45 tys. żołnierzy). Nie chcąc dopuścić do okrążenia miasta, La Moriciére musiał zaatakować pierwszy. O świcie żuawi całymi oddziałami przyjęli Komunię Świętą, po czym gen. Pimodan uderzył na przeciwnika na wzgórzach Castelfidardo. Wobec miażdżącej przewagi wroga ich odbicie było niemożliwe, więc po kilku godzinach krwawej walki rozpoczęto odwrót. Bohatersko osłaniali go Polacy na czele z majorem Fuchmanem, którzy cofali się, nie przerywając muzyki; sama tylko kompania strzelców kpt. Piotrowskiego zatrzymała cztery szarże nieprzyjacielskiej jazdy (wziętemu do niewoli Piotrowskiemu Włosi oferowali przyjęcie w swe szeregi w stopniu majora z policzeniem osiemnastu lat służby, a mimo to odmówił przejścia na ich stronę; gdy odzyskał wolność, papież odznaczył go krzyżem Piusa, a gen. Kanzler wobec całej armii nazwał go najlepszym z oficerów).
Podczas odwrotu zginął gen. Pimodan – strzelił mu w plecy agent wroga. Przez następne dziesięć dni bombardowano Ankonę od strony morza i lądu. Włosi próbowali zdobyć miasto, ale 4,2 tys. zdolnych jeszcze do walki żuawów odparło szturm 45 tys. żołnierzy nieprzyjaciela. Kiedy stało się jasne, że pomoc z Austrii i Francji nie przybędzie, La Moriciére wywiesił białą flagę i rozpoczął rokowania z dowództwem włoskiej floty. Ale włoscy generałowie, upokorzeni niemożnością pokonania garstki żuawów, otworzyli znów ogień i przez kilkanaście godzin wbrew wszelkim regułom wojny bombardowali niebroniące się miasto, choć z Ankony słano do nich parlamentariuszy, dzwoniono na znak zaprzestania obrony, a przerwania ostrzału żądał nawet dowódca włoskich okrętów. Po zakończeniu kampanii i zaborze papieskich ziem przez Włochy bł. Pius IX chciał nagrodzić męstwo La Moriciére′a tytułem hrabiowskim, lecz generał go nie przyjął, bo nie dla zaszczytów podjął u niego służbę. Ojciec Święty odpisał mu: „Posyłam ci przynajmniej to, czego odmówić nie możesz: posyłam ci order Chrystusa, za którego walczyłeś i który, mam nadzieję, będzie twoją i moją nagrodą”. Katolicka prasa Francji ogłosiła zbiórkę na szablę honorową dla generała, ale jej rząd, zainteresowany wyłącznie dobrymi stosunkami z Włochami, zakazał jej przeprowadzenia, a ponadto pozbawił francuskich żuawów obywatelstwa. Gen. La Moriciére zmarł w 1865 r. Zastąpił go gen. Kanzler, który w 1866 r. rozpoczął nowy zaciąg żuawów. Francja, chcąc się zrehabilitować za wcześniejszą zdradę, zezwoliła tym razem na sformowanie ze swych żołnierzy liczącej 1,2 tys. ludzi Legii Antybskiej (od miejsca powstania – Antibes). Liczebność żuawów wzrosła do 8 tys. A było ich potrzeba, bo przeciwnik stawał się coraz bezczelniejszy. Bandy rewolucjonistów Garibaldiego wjeżdżały w granice państwa papieży i terroryzowały spokojną ludność (celowo wpuszczane przez wojska włoskie); jedna z nich złupiła katedrę w Bagnorea, rozbiła tabernakulum i ukradła naczynia liturgiczne, zbezcześciła obraz Maryi i ścięła głowy figurom świętych, skłuła krzyż bagnetami, a na koniec zastrzeliła niewinnego człowieka tak, by jego krew zbryzgała ołtarz. Żuawi bez wytchnienia ścigali rewolucyjne awangardy i rozbijali je, lecz te chroniły się wówczas za kordonem regularnych wojsk włoskich i tam organizowały się od nowa. Oprócz nich w Państwie Kościelnym działała siatka terrorystów masona Orsiniego, która m.in. wysadziła w powietrze rzymskie koszary żuawów, zabijając ich orkiestrę. W 1867 r. Garibaldi z 5,5 tys. rewolucjonistów uderzył na miasteczko Monte Rotondo pod Rzymem. Broniło go zaledwie 500 żuawów z Legii Antybskiej, którzy odparli pięć ataków wroga, po czym wycofali się po wyczerpaniu amunicji, lecz wcześniej tak przetrzebili szeregi bandy, że Garibaldi musiał zawrócić. Powrócił po miesiącu, wiodąc 10–12 tys. zbrojnych. Pod Mentaną zastąpiło mu drogę 5 tys. żołnierzy papieskich i 2 tys. przysłanych przez Francję, pod dowództwem papieskiego ministra wojny gen. Kanzlera. Garibaldi zajął dogodniejszą pozycję, ale płk Charette, weteran spod Castelfidardo, pod morderczym ostrzałem (zastrzelono pod nim konia) poprowadził żuawów do brawurowego ataku na bagnety, który zmiótł nieprzyjaciół do zamku Mentana, zdobytego następnie przy pomocy Francuzów.
Podczas odwrotu zginął gen. Pimodan – strzelił mu w plecy agent wroga. Przez następne dziesięć dni bombardowano Ankonę od strony morza i lądu. Włosi próbowali zdobyć miasto, ale 4,2 tys. zdolnych jeszcze do walki żuawów odparło szturm 45 tys. żołnierzy nieprzyjaciela. Kiedy stało się jasne, że pomoc z Austrii i Francji nie przybędzie, La Moriciére wywiesił białą flagę i rozpoczął rokowania z dowództwem włoskiej floty. Ale włoscy generałowie, upokorzeni niemożnością pokonania garstki żuawów, otworzyli znów ogień i przez kilkanaście godzin wbrew wszelkim regułom wojny bombardowali niebroniące się miasto, choć z Ankony słano do nich parlamentariuszy, dzwoniono na znak zaprzestania obrony, a przerwania ostrzału żądał nawet dowódca włoskich okrętów. Po zakończeniu kampanii i zaborze papieskich ziem przez Włochy bł. Pius IX chciał nagrodzić męstwo La Moriciére′a tytułem hrabiowskim, lecz generał go nie przyjął, bo nie dla zaszczytów podjął u niego służbę. Ojciec Święty odpisał mu: „Posyłam ci przynajmniej to, czego odmówić nie możesz: posyłam ci order Chrystusa, za którego walczyłeś i który, mam nadzieję, będzie twoją i moją nagrodą”. Katolicka prasa Francji ogłosiła zbiórkę na szablę honorową dla generała, ale jej rząd, zainteresowany wyłącznie dobrymi stosunkami z Włochami, zakazał jej przeprowadzenia, a ponadto pozbawił francuskich żuawów obywatelstwa. Gen. La Moriciére zmarł w 1865 r. Zastąpił go gen. Kanzler, który w 1866 r. rozpoczął nowy zaciąg żuawów. Francja, chcąc się zrehabilitować za wcześniejszą zdradę, zezwoliła tym razem na sformowanie ze swych żołnierzy liczącej 1,2 tys. ludzi Legii Antybskiej (od miejsca powstania – Antibes). Liczebność żuawów wzrosła do 8 tys. A było ich potrzeba, bo przeciwnik stawał się coraz bezczelniejszy. Bandy rewolucjonistów Garibaldiego wjeżdżały w granice państwa papieży i terroryzowały spokojną ludność (celowo wpuszczane przez wojska włoskie); jedna z nich złupiła katedrę w Bagnorea, rozbiła tabernakulum i ukradła naczynia liturgiczne, zbezcześciła obraz Maryi i ścięła głowy figurom świętych, skłuła krzyż bagnetami, a na koniec zastrzeliła niewinnego człowieka tak, by jego krew zbryzgała ołtarz. Żuawi bez wytchnienia ścigali rewolucyjne awangardy i rozbijali je, lecz te chroniły się wówczas za kordonem regularnych wojsk włoskich i tam organizowały się od nowa. Oprócz nich w Państwie Kościelnym działała siatka terrorystów masona Orsiniego, która m.in. wysadziła w powietrze rzymskie koszary żuawów, zabijając ich orkiestrę. W 1867 r. Garibaldi z 5,5 tys. rewolucjonistów uderzył na miasteczko Monte Rotondo pod Rzymem. Broniło go zaledwie 500 żuawów z Legii Antybskiej, którzy odparli pięć ataków wroga, po czym wycofali się po wyczerpaniu amunicji, lecz wcześniej tak przetrzebili szeregi bandy, że Garibaldi musiał zawrócić. Powrócił po miesiącu, wiodąc 10–12 tys. zbrojnych. Pod Mentaną zastąpiło mu drogę 5 tys. żołnierzy papieskich i 2 tys. przysłanych przez Francję, pod dowództwem papieskiego ministra wojny gen. Kanzlera. Garibaldi zajął dogodniejszą pozycję, ale płk Charette, weteran spod Castelfidardo, pod morderczym ostrzałem (zastrzelono pod nim konia) poprowadził żuawów do brawurowego ataku na bagnety, który zmiótł nieprzyjaciół do zamku Mentana, zdobytego następnie przy pomocy Francuzów.
Atak Żuawów w bitwie pod Mentaną
Dwustu wziętych do niewoli rewolucjonistów osadzono w rzymskim Zamku Świętego Anioła. Bł. Pius IX odwiedził ich bez eskorty ze słowami: „Moi przyjaciele, widzicie przed sobą człowieka, którego wasz generał nazywa wampirem Włoch. Wystąpiliście z bronią, wszyscy, przeciwko mnie, biednemu starcowi!” Niektórzy z tych zbrodniarzy płakali jak dzieci i całowali ręce papieża, który ich błogosławił, przyrzekłszy im wolność i opiekę nad ich rodzinami. Swą ostatnią walkę w obronie Ojca Świętego żuawi stoczyli w 1870 r. Francja, pobita wtedy przez Niemcy, wycofała swe oddziały z Państwa Kościelnego, co dawało Włochom wolną rękę do agresji. Włoska armia wydała odezwę, obiecując „(…) wyzwolić mieszkańców Rzymu z haniebnej niewoli”. Pod murami Wiecznego Miasta stanęło 60 tys. żołnierzy gen. Rafaele Cadorny, masona. Na wezwanie do poddania Rzymu bł. Pius IX odparł: „Jeżeli nie możemy przeszkodzić mu, aby wszedł, niech przynajmniej ludzie wiedzą, że nie mógł wejść inaczej jak przez wyłom”. Gen. Kanzlerowi, który miał 10 tys. ludzi, polecił papież bronić miasta krótko, tylko dla zaznaczenia gwałtu, aby uniknąć rozlewu niewinnej krwi, choć na widok jego karety rzymianie krzyczeli: „Broń się, Ojcze Święty! Broń się! Odwagi!” Cadorna zaczął ostrzał w pięciu punktach, szybko robiąc wyłom w Bramie Piusowej (Porta Pia) z IV wieku. Przez ów wyłom trwała wymiana ognia i pomimo ogromnej przewagi wroga (Włosi mieli 52 działa, żuawi – 8) żuawi ostrzeliwali się tak ostro, że Włosi musieli dwa razy cofać się spod Porta Pia – szturm odparto. Na polecenie papieża gen. Kanzler wywiesił białą flagę. Mimo to włoscy żołnierze wpadli przez wyłom i zabili kilku żuawów, stojących zgodnie z rozkazem z bronią u nogi. Następnie Cadorna umyślnie wpuścił do Rzymu kilka tysięcy bandytów Garibaldiego, by wypuszczali przestępców z więzień, rabowali domy rzymian, a 80 z nich zamordowali. Zgodnie z warunkami kapitulacji żuawi mieli zostać zwolnieni ze służby. Rankiem, gdy miało to nastąpić, po raz ostatni uformowali czworobok na Placu św. Piotra. Płk Alet podniósł szpadę i krzyknął: „Niech żyje Pius IX, papież i król!”, a jego okrzyk powtórzyło całe wojsko. Na dźwięk ich głosów Ojciec Święty ukazał się w oknie pałacu, by udzielić im pożegnalnego błogosławieństwa. Nieustraszeni wojownicy płakali, krzycząc „Niech żyje Pius IX!”. I papież nie mógł powstrzymać łez. Odmówiwszy błogosławieństwo do końca, ze wzruszenia omdlał na rękach swojej świty. Oddawszy Namiestnikowi Chrystusowemu ostatni salut, żuawi odeszli do swych krajów. Dotrzymali słów przysięgi do końca. Okazali się „godnymi swej ojczyzny i swego imienia”.
Adam Danek Za : „Rycerz Lepanto” nr 2 (16) 2007